Tytuł: Devilish madness of the lost soul
Typ: Tree-shot
Gatunek: Smut, angst
Paringi: TaoRis
Ostrzeżenia: Oo, dużo, schizy, alter ego, apokalipsa(?), religia
Długość: 4049 słów [część 1]
Notka autorska: Cześć Pysiaczki. Krisu powraca dziś do Was z nowym ff. Ten, cóż, nie
powiem jest nieco dziwny, ale nie powiem, bo strasznie mi się podoba.
Nigdy nie pisałam wcześniej czegoś takiego, ale jestem zadowolona. Gdyby
nie fakt, że nie mam siły i boli mnie mózg, to by było w porządku.
Z dedykacją dla wszystkich, co lubią mieć schizy.
- Nie odważysz się tego zrobić...
W tle zabrzmiał donośny, obrzydliwy śmiech.
- Nie możesz mi niczego zabronić. Te istotki, częściej zwane ludźmi z czasem bywają tak naiwne, że wystarczy jedno kiwnięcie mojego palca w trudnej sytuacji, a już wygrałem. A Ty masz jedynie możliwość się temu przyglądać.
Westchnięcie.
- Po co Ci to?
W tle zabrzmiał donośny, obrzydliwy śmiech.
- Nie możesz mi niczego zabronić. Te istotki, częściej zwane ludźmi z czasem bywają tak naiwne, że wystarczy jedno kiwnięcie mojego palca w trudnej sytuacji, a już wygrałem. A Ty masz jedynie możliwość się temu przyglądać.
Westchnięcie.
- Po co Ci to?
- No jak to po co? To
oczywiste, że dla zabawy.
*
„Chcę Ci po prostu
pokazać, jak słaby jesteś, i jak wiele radości może sprawić
zabawa ludzką duszą. Jak wiele te robaki są skore zrobić, by
osiągnąć pełnię tego śmierdzącego, idiotycznego szczęścia,
uczucia, które tak naprawdę jest zakłamane. Tak jak Ty i Twoje
głupie, miłosierne obietnice.”
*
Głośny
huk książek zabrzmiał głucho w pustej przestrzeni pokoju
wypełnionej po brzegi meblami, oraz innymi, potrzebnymi do
spokojnego mieszkania rzeczami. Uderzenie oddało swój dźwięk,
lądując bezwładnie na blacie drewnianego biurka, a skrzypnięcie
krzesła przedarło się do uszu, osoby, która właśnie na nim
usiadła. Ciche westchnienie nie było już tak bardzo słyszalne
dokoła, ale jemu to nie robiło żadnej różnicy. Swoimi długimi,
smukłymi palcami odgarnął jasną grzywkę, niewdzięcznie
zasłaniającą mu oczy i znużony wbił wzrok w otwarte stronice
książki. Ba, niemalże księgi, bo jej dość obszerny rozmiar i
stara okładka niemal roznosiły swój specyficzny zapach po całym
pokoju. Nieśmiało tląca się w kącie biurka lampka, tylko
pomagała mu, by jego wzrok tak bardzo się nie męczył.
- Okultystyczne obrzędy zawarcia... - czytał na głos w ciszy swoim zachrypniętym nieco głosem, przygryzając co i raz różową, lekko drżącą wargę – Przewinienia odrzucone, grzechy odpuszczone... Kilka prostych kroków...
- Okultystyczne obrzędy zawarcia... - czytał na głos w ciszy swoim zachrypniętym nieco głosem, przygryzając co i raz różową, lekko drżącą wargę – Przewinienia odrzucone, grzechy odpuszczone... Kilka prostych kroków...
Świst przekręcanych
palcami stron książek szumiał w jego uszach, ale z każdą kolejną
czuł, jakby coś w jego organizmie się przekręcało, skakało, a
mózg już na samym początku kierował jego ciało na wymioty.
Dziwny lęk zatrzepotał jego umysłem, ale teraz przecież nie mógł się już wycofać.
Miał dość tego wszystkiego, miał dość ciągłego czekania na cud, miał po dziurki w nosie swojego debilnego charakteru, a co najważniejsze miał dosyć jego... Tego...
Dziwny lęk zatrzepotał jego umysłem, ale teraz przecież nie mógł się już wycofać.
Miał dość tego wszystkiego, miał dość ciągłego czekania na cud, miał po dziurki w nosie swojego debilnego charakteru, a co najważniejsze miał dosyć jego... Tego...
- Myślisz idioto, że
coś ci to da?
W jego ciele wezbrało
gorąco. Mimo że go nie widział, to czuł, jak jego mózg spalany
był na minimalne cząstki. Wystarczył tylko jeden, cichy, chociażby
najmniejszy szept w jego głowie, a krople potu spływały mu już po
skroniach. Kiedy krzyczał mu w myślach, sądził, że powariował.
A początku w ogóle nie mógł się przyzwyczaić do jego „ciekawej”
obecności, ale teraz zdał sobie sprawę, że przecież oni byli
jednym.
Nie! Nie, nie, nie, nie!
Uderzył pięścią w stół, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu i żalu. Ciemne, czekoladowe oczy przymknęły, pozwalając powiekom drżeć, a zębom szczękać ze strachu.
- Nienawidzę cię, rozumiesz, odejdź, zostaw mnie!
Usłyszał perliście rozbawiony śmiech, którego echo obiło się w każdej komórce jego organizmu, a jego ciało natychmiastowo zgięło się ze strachu wpół, gdzie trzęsące się dłonie, nie mogły utrzymać w palcach kart księgi.
Nie! Nie, nie, nie, nie!
Uderzył pięścią w stół, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu i żalu. Ciemne, czekoladowe oczy przymknęły, pozwalając powiekom drżeć, a zębom szczękać ze strachu.
- Nienawidzę cię, rozumiesz, odejdź, zostaw mnie!
Usłyszał perliście rozbawiony śmiech, którego echo obiło się w każdej komórce jego organizmu, a jego ciało natychmiastowo zgięło się ze strachu wpół, gdzie trzęsące się dłonie, nie mogły utrzymać w palcach kart księgi.
- Zapomniałeś, że nie
zrobię tego? Jestem twoją częścią. Twoim złym nawykiem, nie
dasz rady się mnie tak łatwo pozbyć, Yifanie.
Obrócił się w tył na krześle, jakby to właśnie tam był jego sprawca, ale jak się okazało, znalazł tylko chłodny podmuch powietrza. Jego oczy zwęziły się, a serce zadudniło w piersi. Czuł palący ogień w środku głowy, ale przecież nie mógł nic z tym zrobić.
Obrócił się w tył na krześle, jakby to właśnie tam był jego sprawca, ale jak się okazało, znalazł tylko chłodny podmuch powietrza. Jego oczy zwęziły się, a serce zadudniło w piersi. Czuł palący ogień w środku głowy, ale przecież nie mógł nic z tym zrobić.
Nigdy
nie mógł.
Do czasu...
Przecież teraz miał ku temu idealną okazję.
Determinacja, jaka nagle pojawiła się w brązowych, błyszczących w świetle świecy tęczówkach Chińczyka miała w sobie niemal coś z obłędu. Grzywka zakryła jego nagłe, pewne siebie spojrzenie, a uśmiech rozpostarł po całej jego twarzy, niemal w typowym, złowieszczym wyrazie.
- Nie bądź taki pewny siebie, co?
Do czasu...
Przecież teraz miał ku temu idealną okazję.
Determinacja, jaka nagle pojawiła się w brązowych, błyszczących w świetle świecy tęczówkach Chińczyka miała w sobie niemal coś z obłędu. Grzywka zakryła jego nagłe, pewne siebie spojrzenie, a uśmiech rozpostarł po całej jego twarzy, niemal w typowym, złowieszczym wyrazie.
- Nie bądź taki pewny siebie, co?
- Muszę, bo inaczej
będziesz jeszcze większą ciotą, niż dotychczas, a jednak wiesz,
jakoś prezentować się musimy, skoro należymy do siebie.
- Zamknij się.
Jasnowłosy po raz kolejny uderzył pięścią w biurko, tak, że całe niemal zatrzeszczało, a spod dalszych stron książki wyleciał jedynie duszący, szarawy kurz. Odkaszlnął kilka razy, przecierając oczy pięścią, po czym jego wzrok znów spoczął na tekście zapisanym w księdze.
Przygryzając wargę coraz mocniej starał się nie pokazywać za bardzo tego, że jego ciało mocno drżało. Czuł, jakby krew ulatywała mu z mózgu, kiedy oczami, do których powoli napływały małe, lśniące łzy, wodził w skupieniu po tekście.
Zaraz zaś westchnął bezgłośnie, po czym, z hukiem zamknął księgę, z której korzystał wcześniej, wykonał drżącą, lewą dłonią odwrotny znak krzyża (odwrotny, bo zaczął od piersi, zamiast od czoła) i uchylając usta wypowiedział, a wręcz niemal wyszeptał z nich trzy, niewyraźne dla słyszącego słowa:
- Zamknij się.
Jasnowłosy po raz kolejny uderzył pięścią w biurko, tak, że całe niemal zatrzeszczało, a spod dalszych stron książki wyleciał jedynie duszący, szarawy kurz. Odkaszlnął kilka razy, przecierając oczy pięścią, po czym jego wzrok znów spoczął na tekście zapisanym w księdze.
Przygryzając wargę coraz mocniej starał się nie pokazywać za bardzo tego, że jego ciało mocno drżało. Czuł, jakby krew ulatywała mu z mózgu, kiedy oczami, do których powoli napływały małe, lśniące łzy, wodził w skupieniu po tekście.
Zaraz zaś westchnął bezgłośnie, po czym, z hukiem zamknął księgę, z której korzystał wcześniej, wykonał drżącą, lewą dłonią odwrotny znak krzyża (odwrotny, bo zaczął od piersi, zamiast od czoła) i uchylając usta wypowiedział, a wręcz niemal wyszeptał z nich trzy, niewyraźne dla słyszącego słowa:
„Non omnis moria*...”
Poczuł,
jak nagle ziemia pod stopami zaczęła mu drżeć, a wiatr (mimo
szczelnie zamkniętego okna) dostał się do pokoju i niesfornie
bawił się włosami chłopaka. Usłyszał jakby szum, który
wwiercał mu się w głowę, powodując, że jego mózg niemal
gotował się za strachu. Oczy rozszerzył do wielkości dwóch
białych talerzy, a własne nogi ugięły się pod jego ciężarem.
Wpatrywał się z obłędem w oczach prosto w tlącą się na biurku
świeczkę, i kiedy już chciał po nią sięgnąć, płomień nagle
przygasł, a w jego głowie zebrała się krew. Pędem rozprostował
kończyny, wcale nie patrząc na to, że właśnie zahaczył biodrem
o kant komody i niemiłosierny ból początkowo wbijającego się w
jego ciało drewna, rozdzierał go wewnątrz na kawałki. Jego
wibrujące w strachu dłonie, niczym w amoku wylądowały na własnych
włosach, z przerażeniem zaciskając na nim palce.
Słyszał śmiech, wbijający mu się niczym stado igieł w podświadomość. A ta ciemność, jaka nagle zapanowała w pokoju przytłoczyła jego biedny umysł jeszcze bardziej.
- Wzywałeś mnie?
...co?
W tamtym momencie bał się nawet z przerażenia uchylić powieki. Nie wiedział do kogo należał ten głos, ale zdał sobie sprawę z tego, że jego właścicielem na pewno nie była postać, która siedziała w jego głowie, i której głos dotychczas słyszał. Ten niemal przypominał głośny jęk, połączony z przerażającym skowytem.
A potem tylko po raz kolejny usłyszał śmiech.
- Odjedź!
- No, jak dlaczego, skoro sam mnie przed chwilą wezwałeś...?
Jego mózg w środku czaszki teraz niemal przewracał się w tamtym miejscu, jakby ktoś wykonywał mu masakrę piłą mechaniczną. Spoglądał oczami w amoku przed siebie, jak nagle świeczka, która chwilę temu przez pędzący po pokoju wiatr zgasła, a teraz na nowo tliła się światełkiem.
On chyba już naprawdę oszalał.
Albo mu się wydawało, albo czuł czyjąś obecność w pokoju.
Mimo że go nie widział, to jednak wszystko wskazywało na to, że nie był w pokoju sam.
Słyszał śmiech, wbijający mu się niczym stado igieł w podświadomość. A ta ciemność, jaka nagle zapanowała w pokoju przytłoczyła jego biedny umysł jeszcze bardziej.
- Wzywałeś mnie?
...co?
W tamtym momencie bał się nawet z przerażenia uchylić powieki. Nie wiedział do kogo należał ten głos, ale zdał sobie sprawę z tego, że jego właścicielem na pewno nie była postać, która siedziała w jego głowie, i której głos dotychczas słyszał. Ten niemal przypominał głośny jęk, połączony z przerażającym skowytem.
A potem tylko po raz kolejny usłyszał śmiech.
- Odjedź!
- No, jak dlaczego, skoro sam mnie przed chwilą wezwałeś...?
Jego mózg w środku czaszki teraz niemal przewracał się w tamtym miejscu, jakby ktoś wykonywał mu masakrę piłą mechaniczną. Spoglądał oczami w amoku przed siebie, jak nagle świeczka, która chwilę temu przez pędzący po pokoju wiatr zgasła, a teraz na nowo tliła się światełkiem.
On chyba już naprawdę oszalał.
Albo mu się wydawało, albo czuł czyjąś obecność w pokoju.
Mimo że go nie widział, to jednak wszystko wskazywało na to, że nie był w pokoju sam.
- ODEJDŹ, NIE WZYWAŁEM
NICZEGO!
Nie sądził nawet, że zdoła to wszystko warknąć takim przerażonym tonem głosu. Wplątał palce w swoje jasne włosy, zaciągając na nich uścisk i poruszył dłońmi, wprawiając siebie samego o ból. Tylko i wyłącznie przerażenie ogarniało jego ciało, nie mógł się zdobyć na jakikolwiek ruch.
Przez dosłowną chwilę, kiedy nie słyszał już żadnego głosu, a tylko cichy szmer tej na nowo zapalonej świeczki, pomyślał, że może mu się przewidziało, jednak chyba się przeliczył.
- Dlaczego tak bardzo się bronisz przede mną Wu Yifanie? Wiem, że do Boga o pomoc zwrócić się nie chciałeś, to wezwałeś mnie...
Zamarł. Przestał niemal oddychać. Czuł, jak rozpadał się na miliony brzydkich, skostniałych, rozkruszonych bólem kawałków. Te wszystkie obrzydliwe słowa poczuł niemal na własnej skórze, kiedy postać je wypowiadała. Przeszywały go na wskroś, były niczym najgorsza z możliwych apokalips, z jakimi miał do czynienia (mowa tu przynajmniej o nieudanych próbach końca świata), jednak ta była armagedonem dla jego własnego życia.
Nerwowo obrócił głowę w bok, mając tą wewnętrzną nadzieję, że ujrzy sprawcę jego strachu, ale nic z tych rzeczy. Jego oczom ukazała się tylko komoda z figurkami, a na policzku poczuł piekący podmuch, chłodnego wiatru.
- Jesteś jak zabawka, słaby, bezużyteczny, i co najważniejsze, potrzebujesz pomocy...
Znów przeszywający ból w klatce piersiowej, następny, przyśpieszony stukot serca, a kiedy tylko miał już okazję obrócić się po raz kolejny, bo jego ciało odmroziło swoje kończyny z paraliżu i mógł się poruszać, to jego każdą komórkę ogarnął palący prąd. Po czole spływały mu kropelki potu, wargi drżały w histerii, a organizm krzyczał wewnętrznie, że zbiera mu się na niezłe konwulsje.
- Boisz się mnie, no doprawdy, a odwagę miałeś, by mnie przywołać...
- Kim ty... jesteś...? - tylko na tyle się zdobył, by z siebie wykrztusić.
Uśmiech na twarzy postaci wygiął się w iście ironicznym wyrazie.
- Powinieneś dobrze wiedzieć, kogo do siebie przysyłasz, a ba, kogo prosisz o pomoc, Wu Yifanie...
- Skąd ty w ogóle znasz moje imię?! - chłopak niemal z przerażenia zakręcił się dokoła własnej osi, po czym upadł z głośnym hukiem uderzając pośladkami o podłogę i stęknął pod nosem. Ta cała sytuacja coraz bardziej mu się nie podobała, a poza tym czuł, że w pomieszczeniu panowała dość specyficzna, wroga aura.
- Podnieś główkę, Krisusiu.
Chłodny podmuch strachu rozlał się po całym jego ciele, zostawiając na policzkach ślady w postaci czerwonych, histerycznie wołających o pomoc rumieńców, ale nie mógł się poruszyć o milimetr. Jednak zaraz ta niemożność w ruchu minęła, więc uniósł twarz na sufit, a jego organizm od razu na widok, jaki tam zastał, zareagował wymiotami. Łzy naleciały mu do powiek, a klatka piersiowa osunęła się w bok, tak, jakby właśnie miał wcześniejszą kolację wyrzucić z siebie na ziemię. Zatoczył się jedynie, łapiąc w płuca palący, nierówny oddech.
- Proszę cię, odejdź, czymkolwiek jesteś.
Nie sądził nawet, że zdoła to wszystko warknąć takim przerażonym tonem głosu. Wplątał palce w swoje jasne włosy, zaciągając na nich uścisk i poruszył dłońmi, wprawiając siebie samego o ból. Tylko i wyłącznie przerażenie ogarniało jego ciało, nie mógł się zdobyć na jakikolwiek ruch.
Przez dosłowną chwilę, kiedy nie słyszał już żadnego głosu, a tylko cichy szmer tej na nowo zapalonej świeczki, pomyślał, że może mu się przewidziało, jednak chyba się przeliczył.
- Dlaczego tak bardzo się bronisz przede mną Wu Yifanie? Wiem, że do Boga o pomoc zwrócić się nie chciałeś, to wezwałeś mnie...
Zamarł. Przestał niemal oddychać. Czuł, jak rozpadał się na miliony brzydkich, skostniałych, rozkruszonych bólem kawałków. Te wszystkie obrzydliwe słowa poczuł niemal na własnej skórze, kiedy postać je wypowiadała. Przeszywały go na wskroś, były niczym najgorsza z możliwych apokalips, z jakimi miał do czynienia (mowa tu przynajmniej o nieudanych próbach końca świata), jednak ta była armagedonem dla jego własnego życia.
Nerwowo obrócił głowę w bok, mając tą wewnętrzną nadzieję, że ujrzy sprawcę jego strachu, ale nic z tych rzeczy. Jego oczom ukazała się tylko komoda z figurkami, a na policzku poczuł piekący podmuch, chłodnego wiatru.
- Jesteś jak zabawka, słaby, bezużyteczny, i co najważniejsze, potrzebujesz pomocy...
Znów przeszywający ból w klatce piersiowej, następny, przyśpieszony stukot serca, a kiedy tylko miał już okazję obrócić się po raz kolejny, bo jego ciało odmroziło swoje kończyny z paraliżu i mógł się poruszać, to jego każdą komórkę ogarnął palący prąd. Po czole spływały mu kropelki potu, wargi drżały w histerii, a organizm krzyczał wewnętrznie, że zbiera mu się na niezłe konwulsje.
- Boisz się mnie, no doprawdy, a odwagę miałeś, by mnie przywołać...
- Kim ty... jesteś...? - tylko na tyle się zdobył, by z siebie wykrztusić.
Uśmiech na twarzy postaci wygiął się w iście ironicznym wyrazie.
- Powinieneś dobrze wiedzieć, kogo do siebie przysyłasz, a ba, kogo prosisz o pomoc, Wu Yifanie...
- Skąd ty w ogóle znasz moje imię?! - chłopak niemal z przerażenia zakręcił się dokoła własnej osi, po czym upadł z głośnym hukiem uderzając pośladkami o podłogę i stęknął pod nosem. Ta cała sytuacja coraz bardziej mu się nie podobała, a poza tym czuł, że w pomieszczeniu panowała dość specyficzna, wroga aura.
- Podnieś główkę, Krisusiu.
Chłodny podmuch strachu rozlał się po całym jego ciele, zostawiając na policzkach ślady w postaci czerwonych, histerycznie wołających o pomoc rumieńców, ale nie mógł się poruszyć o milimetr. Jednak zaraz ta niemożność w ruchu minęła, więc uniósł twarz na sufit, a jego organizm od razu na widok, jaki tam zastał, zareagował wymiotami. Łzy naleciały mu do powiek, a klatka piersiowa osunęła się w bok, tak, jakby właśnie miał wcześniejszą kolację wyrzucić z siebie na ziemię. Zatoczył się jedynie, łapiąc w płuca palący, nierówny oddech.
- Proszę cię, odejdź, czymkolwiek jesteś.
- Naprawdę nie chcesz się
ze mną pobawić?
Głowa postaci przechyliła się z radością w jego ciemnych, niczym węgiel oczach, a ciało, które dotychczas, przeciwnie do założeń prawa grawitacji, kucało na suficie, zeskoczyło z niego, i niczym piórko wylądowało na ziemi, tuż koło przerażonego Chińczyka. Jego skóra była krwistoczerwona, co Kris mógł idealnie dostrzec, przez czerwone światło, jakie emanowało od owej postaci, a ogon, jakim swobodnie machał w lewo i prawo zakończony był dość długim, ciemnych naszpikowanym bólem ostrzem. Usta zaś wykrzywiał niemal w psychicznym uśmieszku, który na pewno nie zwiastował nic dobrego, a jego czarne, wpół podarte, zasmolone ubrania uświadomiły Krisowi, kim była ta postać – złem wcielonym w najczystszej postaci.
- Wiesz dobrze kim jestem, nie okłamuj i mnie i siebie. Chociaż nie, kłam, lubię, kiedy ludzie to robią.
Przez pierwszą chwilę miał się nie ruszać, ale z drugiej coś dziwnego go ciągnęło do tego czegoś, co właśnie znalazło się koło niego. Zaraz! To nie było coś! To był po prostu diabeł. Zamrugał parokrotnie oczami, bo cała ta sytuacja dalej do niego nie docierała, ale zaczął wpajać sobie do głowy, że chyba innego wyjścia i tak już nie miał.
- Wiesz chyba po co cię tu wezwałem, prawda?
Diabeł zaśmiał się głośno i stanął nad Krisem.
- No jasne, chcesz, bym ci pomógł.
- To nie jest pomoc byle jaka, masz się pozbyć mojej zmory... - mruknął Chińczyk, ociężale podnosząc się do pionu i oparł dłonią o komodę.
Zapach, jaki leciał od diabła był nie do zniesienia, więc aż zakrył twarz drugą dłonią, mrużąc powieki.
Szatan zaśmiał się pod nosem, cmokając z zadowolenia ustami i wesoło zakręcił się dokoła własnej osi. Potem zaś wleciał, by znaleźć się przy Krisie i zaczął palcem wodzić po jego policzku. Zamruczał mu także do ucha ochrypłym tonem głosu, przez co po plecach chłopaka przeszły ciarki.
Głowa postaci przechyliła się z radością w jego ciemnych, niczym węgiel oczach, a ciało, które dotychczas, przeciwnie do założeń prawa grawitacji, kucało na suficie, zeskoczyło z niego, i niczym piórko wylądowało na ziemi, tuż koło przerażonego Chińczyka. Jego skóra była krwistoczerwona, co Kris mógł idealnie dostrzec, przez czerwone światło, jakie emanowało od owej postaci, a ogon, jakim swobodnie machał w lewo i prawo zakończony był dość długim, ciemnych naszpikowanym bólem ostrzem. Usta zaś wykrzywiał niemal w psychicznym uśmieszku, który na pewno nie zwiastował nic dobrego, a jego czarne, wpół podarte, zasmolone ubrania uświadomiły Krisowi, kim była ta postać – złem wcielonym w najczystszej postaci.
- Wiesz dobrze kim jestem, nie okłamuj i mnie i siebie. Chociaż nie, kłam, lubię, kiedy ludzie to robią.
Przez pierwszą chwilę miał się nie ruszać, ale z drugiej coś dziwnego go ciągnęło do tego czegoś, co właśnie znalazło się koło niego. Zaraz! To nie było coś! To był po prostu diabeł. Zamrugał parokrotnie oczami, bo cała ta sytuacja dalej do niego nie docierała, ale zaczął wpajać sobie do głowy, że chyba innego wyjścia i tak już nie miał.
- Wiesz chyba po co cię tu wezwałem, prawda?
Diabeł zaśmiał się głośno i stanął nad Krisem.
- No jasne, chcesz, bym ci pomógł.
- To nie jest pomoc byle jaka, masz się pozbyć mojej zmory... - mruknął Chińczyk, ociężale podnosząc się do pionu i oparł dłonią o komodę.
Zapach, jaki leciał od diabła był nie do zniesienia, więc aż zakrył twarz drugą dłonią, mrużąc powieki.
Szatan zaśmiał się pod nosem, cmokając z zadowolenia ustami i wesoło zakręcił się dokoła własnej osi. Potem zaś wleciał, by znaleźć się przy Krisie i zaczął palcem wodzić po jego policzku. Zamruczał mu także do ucha ochrypłym tonem głosu, przez co po plecach chłopaka przeszły ciarki.
- Co, boli cię, że twoja
zła strona daje się we znaki?
Kris wywrócił oczami.
- Czy ty jesteś świadomy tego, co masz zamiar zrobić?
- Zamknij się!
Czerwonoskóry uniósł brew, wpatrując się w Wu Fana.
- Do mnie to było...? Hihihi, nie, jasne, że nie, mówisz sam do siebie, intrygujące.
- Wysyłasz się na porażkę, nie rozumiesz?
- Do jasnej cholery, mam cię już po dziurki w nosie, ty nie rozumiesz?! - warknął Chińczyk, ale zadrżał, kiedy poczuł palący oddech na policzku.
Skulił się odruchowo do minimalnych rozmiarów, czując ponowne łzy wpływające do oczu. Zaraz też zamknął powieki, zaciskając mocno ze strachu wargę, kiedy nagle zabrakło mu tchu w piersi.
Kris wywrócił oczami.
- Czy ty jesteś świadomy tego, co masz zamiar zrobić?
- Zamknij się!
Czerwonoskóry uniósł brew, wpatrując się w Wu Fana.
- Do mnie to było...? Hihihi, nie, jasne, że nie, mówisz sam do siebie, intrygujące.
- Wysyłasz się na porażkę, nie rozumiesz?
- Do jasnej cholery, mam cię już po dziurki w nosie, ty nie rozumiesz?! - warknął Chińczyk, ale zadrżał, kiedy poczuł palący oddech na policzku.
Skulił się odruchowo do minimalnych rozmiarów, czując ponowne łzy wpływające do oczu. Zaraz też zamknął powieki, zaciskając mocno ze strachu wargę, kiedy nagle zabrakło mu tchu w piersi.
Poczuł coś, co od razu
spowodowało, że zawył z bólu. On, ten diabeł swoją palącą
dłoń bez ostrzeżenia wsunął mu prosto do spodni, boleśnie
zaciskając się nią na jego przyrodzeniu. Nie wiedział, jak miał
opisać to uczucie. Co z tego, że krzyczał w niebo głosy, skoro to
nic nie dało, a paląca dłoń zła, krzywdziła go, mając z tego
całkiem niezłą zabawę.
- Pomogę ci i zrobię to, co chcesz, ale chyba wiesz dobrze, jaka jest tego cena, prawda?
Kris złapał głęboki oddech i uchyliwszy powieki, pokręcił jedynie głową, chcąc wgłębi siebie, by to wszystko się już skończyło.
- Zginiesz.
- Chcę twojej duszy.
- Pomogę ci i zrobię to, co chcesz, ale chyba wiesz dobrze, jaka jest tego cena, prawda?
Kris złapał głęboki oddech i uchyliwszy powieki, pokręcił jedynie głową, chcąc wgłębi siebie, by to wszystko się już skończyło.
- Zginiesz.
- Chcę twojej duszy.
*
Głowa dudniła mu
niemiłosiernie, czuł zimno, jakie muskało jego skórę z każdej
strony. Pociągnął nosem przecierając zaś rękoma zmęczoną
twarz, po czym podniósł się do siadu (bo wcześniej leżał na
ogołoconej, twardej ziemi, której wystające kolce wbijały się w
jego ciało skryte jedynie pod jasną koszulką) i westchnął cicho.
Czuł, jakby właśnie miał wielkiego kaca, ale przecież nic nie
pił. Przed oczami nie widział niczego, prócz mgły pałętającej
się dokoła, niczym jakaś zaraza, a w uszach nie słyszał nic,
poza głuchym, zimnym wyciem, bądź też skomleniem – jak kto
woli.
Nie wiedział, co miał na to powiedzieć. Oceniłby to uczucie jako dziwne, ale przez głowę pierwsza myśl, jaka mu przeszła to było: „przecież już nic gorszego nie może się stać”.Jednak chyba i tak się przeliczył.
Skowyt przybrał na sile, więc Wu Fan niewiele myśląc ze strachu zamknął powieki, a kiedy je ponownie uchylił, serce stanęło mu w piersi.
- C... co to... - szepnął niesłyszalnie, przecierając zdumione oczy pięściami.
Nie wiedział, co miał na to powiedzieć. Oceniłby to uczucie jako dziwne, ale przez głowę pierwsza myśl, jaka mu przeszła to było: „przecież już nic gorszego nie może się stać”.Jednak chyba i tak się przeliczył.
Skowyt przybrał na sile, więc Wu Fan niewiele myśląc ze strachu zamknął powieki, a kiedy je ponownie uchylił, serce stanęło mu w piersi.
- C... co to... - szepnął niesłyszalnie, przecierając zdumione oczy pięściami.
Mgła, która przed chwilą
zlewała się z całym otoczeniem, nagle zniknęła, i to, co
pojawiło się w zasięgu wzroku Chińczyka, chyba naprawdę odebrało
mu racjonale myślenie. Znajdował się w pokoju. Białym, pustym, w
którym echo każdego wypowiadanego słowa odbijało się w jego
umyśle, zostawiając niemy, bolesny ślad na psychice. Rozejrzał
się dokoła rozjuszonym wzrokiem, wstając powoli. Na środku
pomieszczenia stało jedno, drewniane krzesło. Kris nie wiedział
zupełnie, co miał o tym myśleć, ale jego kończyny nawet nie
chciały spróbować, by podejść do tego miejsca. Po prostu
wydawało się mu ono dziwne.
Przeczesał dłonią grzywkę i obrócił się trochę, by bardziej zbadać wzrokiem pomieszczenie, kiedy w jego kącie zauważył wolno stojące lustro z komodą. To go nieco zaciekawiło, ponieważ innych rzeczy, prócz tego tutaj nie było, więc bym razem wezbrał w sobie siły i podszedł tam. Opierając dłonie na blacie, spojrzał w swoje odbicie, próbując uspokoić myśli.
Nie przejął się tym, że miał podkrążone oczy, chciał po prostu wyjaśnień tej całej, dziwnej sytuacji. Przymknął ponownie powieki, chcąc dać odpoczynek podświadomości, jednak kiedy znów je otworzył, serce skręciło mu się z bólu w klatce piersiowej. Na jasnym, prześwitującym szkle przedmiotu nagle ktoś, nie wiadomo skąd wymazał czerwoną mazią (tak, on wiedział, że to była krew) trzy dobrze znane mu słowa: non omnis moria. To były dosłownie ułamki sekund, kiedy napis pojawił się, a potem znów zniknął pozostawiając lustro czyste i nienaruszone.
Miał wrażenie, jakby siedział na jakiejś karuzeli – wszystko działo się zdecydowanie za szybko, a poza tym, z każdą następną minutą czuł się coraz gorzej.
- Krisusiu, tęskniłeś za mną?
Kiedy to usłyszał, oddech w piersi mu się skończył. Rozejrzał się dokoła, próbując oczami dojrzeć, jakieś normalne wyjście, jednak nic z tego, otaczały go jedynie puste, białe ściany. A ten głos? Wydawał się jeszcze straszniejszy niż dotychczas. Z przerażeniem w oczach spojrzał w lustro, na swoje niemrawe odbicie, błagając, by nic gorszego już się nie stało, ale chyba ponownie się przeliczył.
Po drugiej stronie lustra ujrzał samego siebie. Wszystko byłoby całkiem w porządku, gdyby tylko odbicie po tamtej stronie zgrywało się z jego aktualnym wyglądem. Jednak przed sobą Wu Fan ujrzał siebie, innego niż chciał. Włosy zaczesane miał do tyłu, idealnie przygładzone żelem, pewny siebie uśmiech idealnie komponował się z całym jego wyglądem. Oczy zaś miał przerażająco czerwone i niemal magiczne. Jednym spojrzeniem potrafiły one przyciągnąć do siebie Yifana, by dalej wpatrywał się w to lustro. Cofnął się o krok, nie dowierzając. To wszystko to był niczym koszmar. Prawdziwy koszmar, z którego chciał się wyplątać.
- No cześć, zabawimy się? - odezwała się postać.
Jego postać. Tylko, że przecież on się nie odzywał. Rozchylił usta, które ze strachu mocno drżały i zaczął powoli osuwać się w tył.
- Odejdź, odejdź, odejdź. ODEJDŹ!
Krzyczał. Wariował. Błagał. Prosił. Ale przecież i tak by mu to nic nie dało. Z zagładą jego osoby w oczach wpatrywał się jak jego klon (bo inaczej tego nazwać nie mógł) oparł się dłońmi o lustro i zaczął... z niego wychodzić. Psychiczny uśmiech, jaki nagle pojawił się na jego twarzy, wprawił Krisa o zawroty głowy, a jego twarz nagle przybrała koloru białych ścian tego pomieszczenia.
- Oddaj duszę, oddaj duszę.. oddaj... - charczał klon zbliżając się do Chińczyka.
Był już coraz bliżej, a on nie mógł się nawet poruszyć, był sam ze sobą w swojej apokalipsie, jeden ruch i wszystko pryśnie mu przed oczami. Naleciały mu do nich łzy. Kiedy uniósł głowę, by spojrzeć na tą dziwną zjawę, z wrażenia aż upadł na ziemię. Oczy postaci, które jeszcze chwilę temu były czerwone, teraz już zupełnie zniknęły, zastępując je ciemnymi oczodołami bez żadnego wyrazu. Okropność. Największa z możliwych. A jego dłonie zaś, zaciskające się z radością nagle wylądowały ni stąd ni zowąd na szyi Wu Fana. Zaciskając się boleśnie na tętnicy, sobowtór zaczął odbierać mu dopływ tlenu, aż w końcu Kris zamknął oczy.
Cicha melodia zaszumiała mu w uszach, a serce stanęło w bezruchu.
- AAA, WYNOŚ SIĘ ODE MNIE DO CHOLERY, ZARAZO PRZEKLĘTA, NIENAWIDZĘ CIĘ!!!!
Nie wiedział co się z nim działo, nie miał bladego pojęcia, gdzie się znajdował, to wszystko.... paliło go od środka. Kiedy tylko krzyknął i rozchylił powieki, dokoła ujrzał jedynie czerwień. Nie mógł się poruszyć. Dlaczego? Dwa, dziwne ciemne łańcuchy zaczęły wędrować po jego ciele, owijając się wpierw wokół jego ramion, a dopiero później zaciskając się mocno na nadgarstkach i ze zdwojoną siłą wyciągając jego ręce ku górze. Zdusił w sobie krzyk bólu, ponieważ teraz zaabsorbował go fakt, że był nagi.
Przeczesał dłonią grzywkę i obrócił się trochę, by bardziej zbadać wzrokiem pomieszczenie, kiedy w jego kącie zauważył wolno stojące lustro z komodą. To go nieco zaciekawiło, ponieważ innych rzeczy, prócz tego tutaj nie było, więc bym razem wezbrał w sobie siły i podszedł tam. Opierając dłonie na blacie, spojrzał w swoje odbicie, próbując uspokoić myśli.
Nie przejął się tym, że miał podkrążone oczy, chciał po prostu wyjaśnień tej całej, dziwnej sytuacji. Przymknął ponownie powieki, chcąc dać odpoczynek podświadomości, jednak kiedy znów je otworzył, serce skręciło mu się z bólu w klatce piersiowej. Na jasnym, prześwitującym szkle przedmiotu nagle ktoś, nie wiadomo skąd wymazał czerwoną mazią (tak, on wiedział, że to była krew) trzy dobrze znane mu słowa: non omnis moria. To były dosłownie ułamki sekund, kiedy napis pojawił się, a potem znów zniknął pozostawiając lustro czyste i nienaruszone.
Miał wrażenie, jakby siedział na jakiejś karuzeli – wszystko działo się zdecydowanie za szybko, a poza tym, z każdą następną minutą czuł się coraz gorzej.
- Krisusiu, tęskniłeś za mną?
Kiedy to usłyszał, oddech w piersi mu się skończył. Rozejrzał się dokoła, próbując oczami dojrzeć, jakieś normalne wyjście, jednak nic z tego, otaczały go jedynie puste, białe ściany. A ten głos? Wydawał się jeszcze straszniejszy niż dotychczas. Z przerażeniem w oczach spojrzał w lustro, na swoje niemrawe odbicie, błagając, by nic gorszego już się nie stało, ale chyba ponownie się przeliczył.
Po drugiej stronie lustra ujrzał samego siebie. Wszystko byłoby całkiem w porządku, gdyby tylko odbicie po tamtej stronie zgrywało się z jego aktualnym wyglądem. Jednak przed sobą Wu Fan ujrzał siebie, innego niż chciał. Włosy zaczesane miał do tyłu, idealnie przygładzone żelem, pewny siebie uśmiech idealnie komponował się z całym jego wyglądem. Oczy zaś miał przerażająco czerwone i niemal magiczne. Jednym spojrzeniem potrafiły one przyciągnąć do siebie Yifana, by dalej wpatrywał się w to lustro. Cofnął się o krok, nie dowierzając. To wszystko to był niczym koszmar. Prawdziwy koszmar, z którego chciał się wyplątać.
- No cześć, zabawimy się? - odezwała się postać.
Jego postać. Tylko, że przecież on się nie odzywał. Rozchylił usta, które ze strachu mocno drżały i zaczął powoli osuwać się w tył.
- Odejdź, odejdź, odejdź. ODEJDŹ!
Krzyczał. Wariował. Błagał. Prosił. Ale przecież i tak by mu to nic nie dało. Z zagładą jego osoby w oczach wpatrywał się jak jego klon (bo inaczej tego nazwać nie mógł) oparł się dłońmi o lustro i zaczął... z niego wychodzić. Psychiczny uśmiech, jaki nagle pojawił się na jego twarzy, wprawił Krisa o zawroty głowy, a jego twarz nagle przybrała koloru białych ścian tego pomieszczenia.
- Oddaj duszę, oddaj duszę.. oddaj... - charczał klon zbliżając się do Chińczyka.
Był już coraz bliżej, a on nie mógł się nawet poruszyć, był sam ze sobą w swojej apokalipsie, jeden ruch i wszystko pryśnie mu przed oczami. Naleciały mu do nich łzy. Kiedy uniósł głowę, by spojrzeć na tą dziwną zjawę, z wrażenia aż upadł na ziemię. Oczy postaci, które jeszcze chwilę temu były czerwone, teraz już zupełnie zniknęły, zastępując je ciemnymi oczodołami bez żadnego wyrazu. Okropność. Największa z możliwych. A jego dłonie zaś, zaciskające się z radością nagle wylądowały ni stąd ni zowąd na szyi Wu Fana. Zaciskając się boleśnie na tętnicy, sobowtór zaczął odbierać mu dopływ tlenu, aż w końcu Kris zamknął oczy.
Cicha melodia zaszumiała mu w uszach, a serce stanęło w bezruchu.
- AAA, WYNOŚ SIĘ ODE MNIE DO CHOLERY, ZARAZO PRZEKLĘTA, NIENAWIDZĘ CIĘ!!!!
Nie wiedział co się z nim działo, nie miał bladego pojęcia, gdzie się znajdował, to wszystko.... paliło go od środka. Kiedy tylko krzyknął i rozchylił powieki, dokoła ujrzał jedynie czerwień. Nie mógł się poruszyć. Dlaczego? Dwa, dziwne ciemne łańcuchy zaczęły wędrować po jego ciele, owijając się wpierw wokół jego ramion, a dopiero później zaciskając się mocno na nadgarstkach i ze zdwojoną siłą wyciągając jego ręce ku górze. Zdusił w sobie krzyk bólu, ponieważ teraz zaabsorbował go fakt, że był nagi.
Niemal wisiał w powietrzu,
unieruchomiony przez żelazne sznury, a na plecach co chwilę czuł
uderzenia. Jakby ktoś zadawał mu ciosy batem, czy czymś podobnym,
a one z jękiem odbijały się od jego skóry, zostawiając na niej,
krwiste, cieknące na czerwono, palące ślady. Nawet nie wiedział,
kiedy zaczął krzyczeć. Oddech wyrywał się z jego piersi,
boleśnie łapiąc powietrze do płuc, a po jego policzkach spływały
słone łzy. A więc tak właśnie wygląda piekło. Tylko, że miał
wrażenie, że to dopiero jego przedsmak.
- No cześć, to nie koniec naszej zabawy...
Postać jego sobowtóra po raz kolejny pojawiła się przed jego oczami. Tak jak wcześniej, jego oczy wyglądały niczym oczodoły, a uśmiech wykrzywiał się w psychicznym wyrazie. Kris nie mógł się poruszyć, chociaż tak bardzo chciał. Kiedy tylko próbował, uścisk łańcuchów zaciskał się na nim znacznie mocniej, powodując, że metal wbijał się w jego skórę, a psychoza na twarzy sobowtóra z każdym jękiem tego prawdziwego pojawiała się z większą radością.
Zbliżywszy się do Chińczyka z początku zadał mu gwałtowny cios w brzuch, powodując, że splunął krwią i zaskowyczał, a brzdęk łańcucha rozlał się w jego głowie. Potem zaś brutalnym ruchem ujął w dłoń jego włosy, wykręcając jego głowę w tył i nie patrzył na nic, tylko wbił się w niego, rozrywając na części. A jaką częścią ciała, to chyba było wiadome. Wu Fan zamknął powieki, pozwalając z ust uciec krzykowi, który zamienił się w błagalny szloch. Czuł, jakby ktoś podpalał jego ciało ogniem, a każda najmniejsza komórka w organizmie prosiła o ratunek. Ale przecież nie mógł nic zrobić.
Skazał się na potępienie. Zniszczył samego siebie przez zwykłą, debilną głupotę.
Zamknął powieki, a do jego uszu po raz ostatni dobiegł złowieszczy śmiech.
Jego śmiech.
Śmiech własnej, wygranej, ciemnej strony.
- Boże, proszę, wybacz mi...
„Aequum est peccatis veniam poscentem reddere rursus.**”
- No cześć, to nie koniec naszej zabawy...
Postać jego sobowtóra po raz kolejny pojawiła się przed jego oczami. Tak jak wcześniej, jego oczy wyglądały niczym oczodoły, a uśmiech wykrzywiał się w psychicznym wyrazie. Kris nie mógł się poruszyć, chociaż tak bardzo chciał. Kiedy tylko próbował, uścisk łańcuchów zaciskał się na nim znacznie mocniej, powodując, że metal wbijał się w jego skórę, a psychoza na twarzy sobowtóra z każdym jękiem tego prawdziwego pojawiała się z większą radością.
Zbliżywszy się do Chińczyka z początku zadał mu gwałtowny cios w brzuch, powodując, że splunął krwią i zaskowyczał, a brzdęk łańcucha rozlał się w jego głowie. Potem zaś brutalnym ruchem ujął w dłoń jego włosy, wykręcając jego głowę w tył i nie patrzył na nic, tylko wbił się w niego, rozrywając na części. A jaką częścią ciała, to chyba było wiadome. Wu Fan zamknął powieki, pozwalając z ust uciec krzykowi, który zamienił się w błagalny szloch. Czuł, jakby ktoś podpalał jego ciało ogniem, a każda najmniejsza komórka w organizmie prosiła o ratunek. Ale przecież nie mógł nic zrobić.
Skazał się na potępienie. Zniszczył samego siebie przez zwykłą, debilną głupotę.
Zamknął powieki, a do jego uszu po raz ostatni dobiegł złowieszczy śmiech.
Jego śmiech.
Śmiech własnej, wygranej, ciemnej strony.
- Boże, proszę, wybacz mi...
„Aequum est peccatis veniam poscentem reddere rursus.**”
*
-
Yifanie...
Co...?
Co...?
-
Yifanie, mówię do ciebie.
Oślepiło go nagle jasne światło emanujące potężnym blaskiem z samej góry. Nie mógł do końca otworzyć powiek, więc tylko przetarł dłonią po zeschniętych, nabrzmiałych wargach i zajęczał coś niezrozumiałego pod nosem.
- Co się dzieje?
Czuł skostnienie w kończynach, ale tym razem było mu dziwnie ciepło. Wygiął wargi w grymasie oznaczającym, że po raz kolejny bolała go głowa, a potem zaś z przerażeniem na plecach podniósł się do siadu. Rozejrzał się dokoła, nie widział nic, prócz światła. Spojrzał na swoje ciało i ślina utknęła mu w gardle. Teraz zamiast siedzenia nago, jego ciało owijały dziwne, białe szaty. Również i więżące go ciemne łańcuchy zniknęły. Nie rozumiał. Jego ciało odczuwało tym razem coś w rodzaju wewnętrznej radości, a oddech normalnie unormowany pozwalał klatce piersiowej unosić się i opadać.
- YIFANIE!
Oślepiło go nagle jasne światło emanujące potężnym blaskiem z samej góry. Nie mógł do końca otworzyć powiek, więc tylko przetarł dłonią po zeschniętych, nabrzmiałych wargach i zajęczał coś niezrozumiałego pod nosem.
- Co się dzieje?
Czuł skostnienie w kończynach, ale tym razem było mu dziwnie ciepło. Wygiął wargi w grymasie oznaczającym, że po raz kolejny bolała go głowa, a potem zaś z przerażeniem na plecach podniósł się do siadu. Rozejrzał się dokoła, nie widział nic, prócz światła. Spojrzał na swoje ciało i ślina utknęła mu w gardle. Teraz zamiast siedzenia nago, jego ciało owijały dziwne, białe szaty. Również i więżące go ciemne łańcuchy zniknęły. Nie rozumiał. Jego ciało odczuwało tym razem coś w rodzaju wewnętrznej radości, a oddech normalnie unormowany pozwalał klatce piersiowej unosić się i opadać.
- YIFANIE!
Uniósł głowę, kiedy nagle przed sobą dostrzegł dłoń.
Wyciągała się przed nim w przyjacielskim geście, więc niewiele
myśląc ujął ją i poczuł, jak wzlatuje. Wciąż nie widział
przed sobą nic, prócz światła. Jedyne co wydawało mu się tutaj
całkiem normalne, to śmiechy, jakie szczęśliwe dochodziły do
jego uszu. Aż sam wygiął kącik ust w lekkim uśmiechu, kiedy
nagle przed jego oczami pojawiło się coś dziwnego.
Ujrzał przed sobą anielski zastęp, który zstępował do niego, a
jeden z wysłanników trzymał w dłoniach coś w rodzaju koperty.
Nie mógł tego dokładnie dojrzeć, ale tak mu się za pierwszym
razem skojarzyło. Cała grupka zatrzymała się przy nim, trójka
postaci ujęła jego ciało, łapiąc na ręce i tak zaniosła
znacznie wyżej.
Czuł przyjemny podmuch wiatru bawiący się jego
włosami, a światło już tak bardzo przestało go oślepiać.
Dzięki temu mógł dojrzeć mnóstwo białych chmur i gromadkę dzieci (chyba raczej aniołków, bo miały skrzydełka przy plecach) niesfornie bawiących się ze sobą i perliście gdakających z radości. Z zaskoczenia Wu Fan aż podrapał się po głowie, nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa.
Dzięki temu mógł dojrzeć mnóstwo białych chmur i gromadkę dzieci (chyba raczej aniołków, bo miały skrzydełka przy plecach) niesfornie bawiących się ze sobą i perliście gdakających z radości. Z zaskoczenia Wu Fan aż podrapał się po głowie, nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa.
Zamknął na chwilę
powieki, ale nie poczuł, że po jego policzkach spłynęły łzy.
Nic się nie stało.
Nic się nie stało.
*
- Wiesz jakie jest twoje zadanie teraz?
- Ocaliłeś mi życie.
- Tylko dlatego, że masz misję.
- Co?
- Musisz obronić ziemię przed swoim sobowtórem.
- Ja...?
- Tylko dlatego, że masz misję.
- Co?
- Musisz obronić ziemię przed swoim sobowtórem.
- Ja...?
- Tak, i nie tylko ziemię, ale i swoich przyjaciół.
- Dlaczego?
- Chyba nie chcesz doprowadzić świat do zagłady, a co najważniejsze, pozwolić, by osoba, na której najbardziej ci zależy skończyła w gorszych męczarniach?
- Tao...
- Dokładnie.
- Dlaczego?
- Chyba nie chcesz doprowadzić świat do zagłady, a co najważniejsze, pozwolić, by osoba, na której najbardziej ci zależy skończyła w gorszych męczarniach?
- Tao...
- Dokładnie.
*
- TAO!!!!
Serce skakało mu w piersi, teraz to już w ogóle nie wiedział, gdzie się znajduje. Kiedy tylko uchylił powieki, dojrzał przed sobą pokój. Ten sam, w którym znajdował się na samym początku. Te same meble, to samo okno i to samo biurko, na którym wcześniej stała świeczka.
Wygląda na to, że te męczarnie chyba już się skończyły.
- Pamiętasz mnie?
Serce skakało mu w piersi, teraz to już w ogóle nie wiedział, gdzie się znajduje. Kiedy tylko uchylił powieki, dojrzał przed sobą pokój. Ten sam, w którym znajdował się na samym początku. Te same meble, to samo okno i to samo biurko, na którym wcześniej stała świeczka.
Wygląda na to, że te męczarnie chyba już się skończyły.
- Pamiętasz mnie?
No, chyba jednak się przeliczył.
Rozszerzył powieki spoglądając w źródło głosu i powstał z ziemi, na której wcześniej siedział, próbując przekalkulować sobie dokładnie całą sprawę. Doszło do niego, że przy komodzie stała postać. Postać jego sobowtóra. Opierał się on nonszalancko o brzeg komody, na twarzy trzymając pewny siebie uśmiech, a dłonie wsunął do kieszeni czarnych, opiętych na zgrabnych nogach spodni, które idealnie kontrastowały się z jasną koszulą, jaką niechlujnie wsunął sobie w spodnie. Jej rozpięte dwa guziki u góry, odkrywały idealny tors chłopaka, a ponownie zaczesane włosy w tył podkreślały wyglądem czarną kredkę, jaką miał on podmalowane oczy. Oczy, które emanowały pewnością siebie, a piękny brąz powodował, że można było w nich utonąć.
- Co ty tu robisz?
- Przyszedłem się zabawić.
- Co...?
- Mój pan mnie tu zesłał. Nie zdążył pojmać twojej duszy, bo ten cholery Bożek cię obronił, ale za to ja... Twoja ciemna strona, mam zadanie. - po tych słowach sobowtór podniósł się ociężale z miejsca, wykrzywiając usta w pogardliwy półuśmiech, po czym podszedł do zagubionego w tym wszystkim Wu Fana. - Mam zadanie by zniszczyć nie tylko ciebie, ale i wszystkich, których kochasz za to, że mogłem uwolnić się z twojego ciała.
Spojrzawszy mu w oczy z iście gadzim uśmieszkiem na ustach chuchnął mu gorącym oddechem na wargi, po czym wpił się w nie w gorzkim, jadowitym pocałunku. Chińczyk jęknął rozjuszony, wyginając plecy w tył i od razu zaczął przecierać wargi z przerażeniem. On pocałował sam siebie. To nienormalne.
- Nie pozwolę ci na to... Ty...
I na więcej się już nie zdobył. Ciemność ogarnęła jego umysł, mroczki zamgliły całe spojrzenie, a głośny huk od uderzenia spowodował, że Wu Fan z hukiem upadł na ziemię, nieprzytomny. Sobowtór zaś uśmiechnął się niemal radośnie, bo dziecięco, przyklękając nad ciałem tego prawdziwego.
- Tak... i od teraz to mnie możesz nazywać Krisem, Fannie. I... od teraz to ja rozkocham w sobie twojego Tao. To będzie niemal sama przyjemność. Obiecuję ci, że ładnie rozpoczniemy naszą zabawę w dobro i zło...
Rozszerzył powieki spoglądając w źródło głosu i powstał z ziemi, na której wcześniej siedział, próbując przekalkulować sobie dokładnie całą sprawę. Doszło do niego, że przy komodzie stała postać. Postać jego sobowtóra. Opierał się on nonszalancko o brzeg komody, na twarzy trzymając pewny siebie uśmiech, a dłonie wsunął do kieszeni czarnych, opiętych na zgrabnych nogach spodni, które idealnie kontrastowały się z jasną koszulą, jaką niechlujnie wsunął sobie w spodnie. Jej rozpięte dwa guziki u góry, odkrywały idealny tors chłopaka, a ponownie zaczesane włosy w tył podkreślały wyglądem czarną kredkę, jaką miał on podmalowane oczy. Oczy, które emanowały pewnością siebie, a piękny brąz powodował, że można było w nich utonąć.
- Co ty tu robisz?
- Przyszedłem się zabawić.
- Co...?
- Mój pan mnie tu zesłał. Nie zdążył pojmać twojej duszy, bo ten cholery Bożek cię obronił, ale za to ja... Twoja ciemna strona, mam zadanie. - po tych słowach sobowtór podniósł się ociężale z miejsca, wykrzywiając usta w pogardliwy półuśmiech, po czym podszedł do zagubionego w tym wszystkim Wu Fana. - Mam zadanie by zniszczyć nie tylko ciebie, ale i wszystkich, których kochasz za to, że mogłem uwolnić się z twojego ciała.
Spojrzawszy mu w oczy z iście gadzim uśmieszkiem na ustach chuchnął mu gorącym oddechem na wargi, po czym wpił się w nie w gorzkim, jadowitym pocałunku. Chińczyk jęknął rozjuszony, wyginając plecy w tył i od razu zaczął przecierać wargi z przerażeniem. On pocałował sam siebie. To nienormalne.
- Nie pozwolę ci na to... Ty...
I na więcej się już nie zdobył. Ciemność ogarnęła jego umysł, mroczki zamgliły całe spojrzenie, a głośny huk od uderzenia spowodował, że Wu Fan z hukiem upadł na ziemię, nieprzytomny. Sobowtór zaś uśmiechnął się niemal radośnie, bo dziecięco, przyklękając nad ciałem tego prawdziwego.
- Tak... i od teraz to mnie możesz nazywać Krisem, Fannie. I... od teraz to ja rozkocham w sobie twojego Tao. To będzie niemal sama przyjemność. Obiecuję ci, że ładnie rozpoczniemy naszą zabawę w dobro i zło...
* - z łaciny "Nie wszystek umrę"
** - z łaciny "Słusznie jest
wybaczać winy proszącemu o wybaczenie."
Łohoohohoho~~
OdpowiedzUsuńMiałaś rację, schizowe i to strasznie xd
Ale...
Ale coś w tym jest xd
Mówiłam, podoba mi się, bardzo >D
Tylko nie lubię motywów religijnych, nawet jeśli to tylko opowiadanie to wywołuje we mnie taki dziwny niepokój TT3TT
Ale to w tym wypadku jest potrzebne ~(.o.)~
Nie mogę się doczekać następne części :33
I, i tak nie podoba mi się nadal ta sygna ;;;"
Ale przynajmniej Tobie :33
~Di
Mi się nieco mózg przy tym lansował, ale lubię tego ff. Mimo, że pierwszy raz takie coś pisałam, to jestem nawet zadowolona. Potem może mniej schizowo będzie, w co wątpię, ale zresztą, sama się przekonasz. XD
UsuńMi się bardzo podoba ta sygna *jara się nią ;;'*
I dziękuję, dziękuję za takie szczere opinie, tego mi trzeba <3
Ke :3
UsuńMi się też ciut lasował mózg jak czytałam, ale i tak strasznie mi się podoba >DD
To najważniejsze, cieszę się bardzo <33
UsuńNawiązując do naszej rozmowy - czasami zastanawiam się dlaczego nie piszę yaoi. Ale chyba oboje znamy na to odpowiedź.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba jak piszesz, a jeśli chodzi o to opowiadanie.. No, jest z pewnością inne od tych, które do tej pory chciało mi się czytać, ale przez to czekam z niecierpliwością na inne części.
Niektórzy po prostu może mają dar do pisania innych opowiadań, niż yaoi, wiesz.... ja już mam zbyt wkręcony w to umysł, by przestać.
UsuńDziękuję, że się podoba. A jak oceniasz tą scenę męczenia Krisa przez diabła? Tego jestem najbardziej ciekawa.
O, właśnie. O taką odpowiedź mi chodziło. I chyba mi pomogła.
OdpowiedzUsuńO scenę męczenia Krisa przez diabła.. Szczerze to mi się przypominają Egzorcyzmy Emilly Rose, ale się nie odzywam.
Ahahaha, zawsze do usług! Ale, po prostu tak już jest. Ja np. opowiadań hetero już nie umiem pisać (tak wiem, to dziwne XD).
UsuńEgzorcyzmy Emily Rose? DOBRE PORÓWNANIE, KOCHAM CIĘ CZŁOWIEKU. <3
NIKT NIGDY NIE PORÓWNAŁ MOICH FF DO TAK DOBRYCH RZECZY WIUEHJRDF. <333
non super :)
OdpowiedzUsuńidealne
Jakie to było... inne od tego co czytałam. Jasna rzecz, że mi się podobało i chociaż jestem raczej za Exo K, chętnie poczytam twoje notki.
OdpowiedzUsuńMam strasznie wybujałą wyobraźnię, więc czytając widziałam wszystkie te scenki (łącznie z wsuniętą dłonią do bielizny... ) i przyznam, że ktoś z podobną wyobraźnią będzie miał uciechę, taką jak ja.
Pozdrawiam i weny życzę. ^^
Takie nietypowe. Raczej większość ff jakie czytałam do tej pory skupiały się na tym co ziemskie, że tak powiem. Ty jednak sięgnęłaś po więcej.
OdpowiedzUsuńJirayia
Nie wiem jak to opisać..Straszna schiza,przyznam.Ale strasznie mi się podobało!Nie czytałam jeszcze niczego z motywami religijnymi.To powiadanie sprawia że mozg się lansuje niewiarygodnie,zaciekawia i ma się straszną schizę.Tylko szkoda że to opowiadanie zostało wstrzymane :( Życzę weny,abyś szybko wróciła do pisania tego opowiadania.
OdpowiedzUsuńPS.Wyłączysz weryfikację?
Jejku, świetne psychiczne ff :3 Czekam na wznowienie pracy :D
OdpowiedzUsuń