Blog z opowiadaniami yaoi z zespołami z koreańskiego popu, poświęcony w większości fanfiction o zespole EXO. Większość tylko z tej tematyki, ale jestem pewna, że trafi się również coś innego. Nie lubisz, nie czytaj.

How to train your Dragon II - Jedenasty.


Tytuł: How to train your Dragon II - Jedenasty
Typ: Seria
Gatunek: fluff
Paringi: BaekYeol, TaoRis, HunHan, KrisChen, SuLay, KrisBaek.
Ostrzeżenia: raczej brak
Długość: 6706 słów
Notka autorska: Witam Was moje kurczaczki, po długiej nieobecności. Niestety, tak to jest jak się całe pięć dni w tygodniu pracuje, i wraca zmęczonym do domu. :c Udało mi się przez dwa dni napisać dla Was jedenasty rozdział HTTYD2, i muszę powiedzieć, że jestem z niego całkiem zadowolona. Wszystko wyszło naprawdę tak jak chciałam, i jestem dumna z tego, że jestem prawie na skończeniu mojej trzeciej już dłuższej serii! HTTYD jest dla mnie prawie jak dziecko, i bardzo ni na nim zależy. Jednak więcej powiem w notce pożegnalnej, gdy napiszę już epilog tego opowiadania. Na razie jednak zapraszam, Myszki na ten, dość długi rozdział i jednocześnie zapraszam na nowy blog, na którym pisać będę również opowiadanie z EXO, jednak w nieco mroczniejszych klimatach. :D
Nie ma tam jeszcze żadnej notki, jednak postanowiłam się już zareklamować. Zaglądać, oraz zapraszam do czytania, tak długo wyczekiwanego parta :D





Rozdział 11




Chen długi czas głaskał Kaia po głowie, z szerokim uśmiechem obserwując obraz przed sobą, gdzie ogień już prawie dosięgnął Luhana z dwójką jego przyjaciół. W drugiej dłoni podrzucał kostkę, co i raz zerkając na Chanyeola, który latając w górze groty tylko puszczał większe płomienie ze skrzydeł. Ogniste koło zmniejszyło się już parę razy tak, że jeszcze chwila i kompletnie połknęłoby uwięzionych tam przyjaciół. Luhan, nie mógł zrobić nic ze względu na to, że ten przebrzydły Syren zabrał mu jego kostkę i bezwstydnie się nią zabawiał. Opadł zmęczony na ziemię i ponownie zapłakał, ale szybko wstał, gdy podniósł go Xiumin, który równocześnie zauważył ogień zbliżający się do jego ciała. I tak, prawie w połowie spalone zostały jego rogi, więc było mu w sumie wszystko jedno.
- Co ty robisz?! – krzyknął posiadacz rudej kity i skarcił go wzrokiem – Zgłupiałeś?
Luhan westchnął tylko cicho i spojrzał na niego bez żadnych emocji na twarzy.
- I tak nikt nas już nie uratuje, więc po co żyć?
Xiumin i Sehun popatrzyli na siebie będąc kompletnie w szoku, a Jelonek opuścił głowę, mocno zaciskając palce na swojej bluzie. Małe krople, będące łzami powoli spływały po jego policzkach, ale szybko wysychały, ponieważ ogień był coraz bliżej nich. Zdążyli zauważyć, że cała radość i chęci do życia wyparowały z Luhana.
- Jelonku… - wyszeptał cichym głosem Tęczowy Chłopiec i chciał w jednej chwili położyć rękę na ramieniu przyjaciela, ale fruwający w najlepsze nad nimi Chanyeol, po raz kolejny puścił kolejny powiew ognistego wiatru ze skrzydeł, który tym samym uderzył w Sehuna.
Gorący jęzor zetknął się z ciałem chłopaka, a ten głośno krzyknął, odrzucony w bok. Upadł na ziemię z hukiem, a to spowodowało, że Luhan przestał się nad sobą użalać i przejrzał na oczy.
- Sehun!! – krzyknął i przerażony chciał ująć Sehuna za ramię, ale powstrzymał się, widząc łzy chłopaka – Sehun…
Zaczął machać rękoma na wszystkie strony i nawet przeszło mu przez myśl, że może rzuci się w ogień, przeskoczy go i sam zabije tego okropnego Syrena, który sobie z nimi ewidentnie pogrywał. Szybko jednak został powstrzymany przez Xiumina, który zauważył obłęd w oczach Lu (a wszystko oczywiście przez to, że to Sehun został skrzywdzony. Czyli jednak tą dwójkę coś łączyło…) i przytulił się do niego jednocześnie pozwalając mu zagarnąć bliżej Tęczowego Chłopca.    
- Luhan, uspokój się… - powiedział cicho i położył jego głowę na swoim ramieniu, chcąc pogłaskać, jednak blondyn szybko się od niego odsunął.
- Czemu ja mam się uspokoić?! Nie widzisz, co on zrobił mojemu Senuhowi?! – ustawiony w bojowej pozie z rękoma i łokciami wyciągniętymi do przodu, spojrzał zawistnie na Feniksa i jego pusty, złowieszczy wzrok – Chanyeol, ogarnij się wreszcie!
Nic to nie dało. Zaczarowany wzrok rudowłosego, jak i sam on byli wciąż pod władaniem Chena, który siedział sobie w najlepsze na swoim tronie i śmiał się w głos. Skoro mowa o nim, to wciąż mimo swojego złego charakteru, wciąż wydawał się być strasznie zagubionym, małym chłopcem. Krzywdził, to było oczywiste, ale może wśród tego kryło się jakieś drugie dno?
- Dobrze się bawicie, moi drodzy? – zaszydził ze spalanych i złapał Wilka za podbródek, patrząc mu „opiekuńczym” wzrokiem prosto w puste oczy – A ty malutki? Cieplutko ci?
Oczywistym było, również to, że żaden z zaczarowanych nie odezwie się. Syrenowi jednak to nie przeszkadzało, ponieważ od zawsze lubił mieć wszystko pod kontrolą, i nie musiał jednocześnie znać zdania innych.
Oparł się plecami o zimną ścianę, zakładając nogę na nogę w swojej ludzkiej postaci. Uśmiechnął się na widok tego, czego dokonał. Miał kilku swoich sługusów, dwójka irytujących futrzaków i chłopiec o śmiesznym kolorze  włosów palili się w ogniu, a na dodatek posiadał w dłoniach kostkę i swojego własnego, potulnego pieska do głaskania. Czego chcieć więcej? Żyć nie umierać w takim wypadku! Jednak w jego zasięgu znajdowały się jeszcze dwie rzeczy, które nie były do końca idealne. Dwa szkodniki, które uciekły mu z groty i miały: jedna długi, obślizgły ogon, zaś druga denerwujące, sterczące, czarne uszy oraz jego najlepszy przyjaciel, który właśnie po prostu go zdradził. Co do tego ostatniego, to naprawdę się na nim zawiódł i nie sądził nawet, zostanie tak przez niego potraktowany. Od zawsze myślał, że trzymali się razem, w postępach do zawładnięcia wszystkimi krainami, a teraz, niedawno, gdy Kyungsoo wrzucił tego Tęczowego chłopca do klatki, gdzie Jelonek miał aktywowaną kostkę.
Mruknął coś zirytowany pod nosem i w pierwszej chwili zerknął kątem oka na Luhana, którego już prawie dosięgnęły płomienie, i zaraz przeniósł wzrok na Kyungsoo, który wciąż leżał uwięziony w klatce wysysającej wodę z ciała. Wszystko byłoby w porządku, gdyby właśnie nie zaskoczył go widok byłego przyjaciela.
- Kyungsoo… Co ty robisz?! – z rozmachem podniósł się z tronu, gdy zobaczył, co wyprawiał czerwonowłosy Syren – Przestań natychmiast!
Chłopak, który jeszcze chwilę temu niemal tracił oddech poprzez wysuszenie, teraz nie otwierał oczu, jednak jego usta były lekko uchylone. Poruszał nimi powoli, a w powietrzu dało się usłyszeć melodię i padające z jego warg delikatne słowa. Były inne od poprzednich dwóch piosenek, które śpiewał razem z Chenem, a na dodatek sama melodia wydawała się w minimalnym stopniu żywsza, a jednocześnie nieco radośniejsza. Chłopak przyłożył sobie dłoń do pomarszczonej twarzy i półprzytomny obserwował, to co się działo, nie przestając śpiewać.
Drunk in the hapiness that shined shortly
My eyes were blind for a moment,
Because of the light of memories.
You’re already a place that I can’t reach…

Jak wspomniano wcześniej, piosenka była nieco inna od dwóch poprzednich, a do tego, można powiedzieć, że była jedynym ratunkiem dla Kyungsoo na tę cała sytuację, w jakiej się znalazł. Wiedział, że śpiewając ją, postawił wszystko na jedną kartę, jednak musiał coś zrobić, bo inaczej Chen, nie dość, że popadłby w większy obłęd, to zapewne wszyscy znajdujący się w grocie, zginęliby. Śpiewał gładko i cicho, ale bardzo miękkim i przyjemnym głosem, który niczym kołysanka roznosił się po całej grocie i wpadał w uszy zaczarowanych osobników. Skąd Kyungsoo miał tyle siły, skoro ledwo żywy wciąż leżał w grocie nie mogąc się poruszyć, że był w stanie zacząć śpiewać i samemu kontrolować przyjaciół Luhana? Można chyba uznać to za cud.
Śpiewając dalej, ruszył ręką, tym samym odganiając Chanyeola od Luhana i pozostałej dwójki przyjaciół. Rudowłosy pod wpływem transu ze strony czerwonowłosego Syrena, zaprzestał puszczania ognia ze skrzydeł i  sfrunął na ziemię do równie zaczarowanego przez Kyungsoo – Baekhyuna. Obydwaj spojrzeli na siebie nadal pustymi oczami, a do ich grona zaraz dołączył także Kai. Odsunął się od Chena, który cały aż kipiał ze złości.
- Minnie, Hunnie, jesteśmy uratowani! – krzyknął radośnie Luhan, gdy płomienne koło jakie ich otaczało nagle zniknęło, a Chanyeol uspokoił się. – Chłopaki…?
- Jak śmiałeś!!! Ty gnido!!! – jednak ich szczęście nie trwało długo.
Chen, mimo że był zły i mściwy, nie był głupi i niedomyślny. Od razu zauważył to, co robił Kyungsoo, choć tak naprawdę się tego nie spodziewał i postanowił zadziałać. Jego oczy ze złości zrobiły się czarne aż pod kolor węgla bądź czarnej dziury, a ciemne, miękkie włosy nastroszyły, jakby nagle znikąd zrobił mu się irokez. 
- Zabiję cię, zdrajco! Ty nic nie warty śmieciu! – krzyczał tak, jakby popadł w jakiś obłęd psychiczny i uderzył zaczarowanego przez Kyungsoo Wilka w twarz, a on ze skomleniem upadł na ziemię. – Zabiję! 
Z prędkością światłą ruszył w stronę czerwonowłosego i ruchem ręki pochwycił go w silny, niewidzialny uścisk na karku. Kyungsoo nie dość, że już wcześniej był bezsilny, to i teraz jego stan stawał się coraz gorszy przez zagrywki czarnowłosego. Chłopak podduszał go, a Syren krztusił się, nie mając siły nawet, by machać rękami.
- C.. Ch… - chrząknął, ale ten go nie słuchał.
- Zabiję cię, śmieciu jeden!!
- Zostaw go, ty obślizgła rybo!! – pisnął Jelonek, ale ten w furii cisnął w niego tylko silnym podmuchem wiatru.
Moc ta była jednocześnie tak silna, że nawet jego kostka nie zadziałała, a Sehunowi zakręciło się w głowie. Luhan poturlał się po ziemi pod ścianę, a Wiewiór z przerażenia aż złożył ręce.
- Zamknij jadaczkę, rogaty! – warknął i spojrzał zawistnie na Kyungsoo, znów go podduszając. Ten aż zsiniał, a jego ciało zesztywniało. – Ty zdrajco…
- Przepraszam… ChenChen… - wyszeptał Kyungsoo i zamknął oczy. – Naprawdę przepraszam, ale nie mogłem postąpić inaczej.
Chłopak zesztywniał i opadł bezwładnie w powietrzu, a to sprawiło, że czarnowłosy Syren również lekko zesztywniał i zamrugał oczami. Czyżby targnęło nim poczucie winy. Luhan zacisnął pięść i spojrzał na to z szeroko otwartymi oczami z niedowierzania. Łzy napłynęły mu do oczu, a sam opuścił bezsilnie głowę.
- Ty… Ty… - szepnął i automatycznie podniósł głos – Ty zabójco bez serca!!
Gdy krzyknął, zdawać by się mogło, że Chena coś ukuło w serce. Spoglądał pustym wzrokiem na leżącego już bezwładnie na ziemi czerwonowłosego, a jego oczy wydały się być smutne. Nie zareagował na krzyk Luhana, tylko w ciszy i z opuszczoną głową patrzył na ciało przyjaciela Syrena. Jego twarz teraz wydawała się być pusta.
Luhan również przestał krzyczeć, ale trzymał się na baczności, podczas zerkania na czarnowłosego.
- Chen…? – spytał cicho, i to był chyba jego błąd.
- Przymknij się wreszcie, głupia sarno!
W jednej chwili wszyscy  usłyszeli głuchy łoskot kamieni, jednak dalej tylko Syrenowie, Jelonek, Wiewiór oraz Tęczowy Chłopiec byli w stanie spojrzeć w stronę dochodzącego dźwięku. Uderzenia z biegiem kilku sekund zaczęły przybierać na intensywności, aż w końcu stały się tak głośne, jak dla słyszalności normalnego ucha. Jak na razie nikt nikogo nie widział z tamtej strony, jednak Luhan miał dziwne, dobre przeczucia.
- Co się tam dzieje?! – warknął czarnowłosy Syren i zmarszczył brwi.
Bardzo szybko jednak prawda pokazała im się przed oczami. To Tao z Krisem pojawili się w grocie. Przyjaciele ześliznęli się po gładkich kamieniach podwodnej jaskini, i bardzo szybko wpadli do środka. To były ułamki sekund, gdy Kris swoim bystrym okiem zauważył Chena i zaatakował go. Rzucił się na chłopaka, a wnet z jego warg wydobył się głośny i przerażający krzyk.
- O Boże, Kris!
*
Nie pamiętam, jak długo leżałem obok nieprzytomnego Krisa. Nie chciałem go zostawiać, kiedy on zrobił dla mnie tyle. Kiedy wulkan wybuchł, myślałem, że umrę wpadając do gorącej, czerwonej lawy, ale mój Smok był dzielny i odważny, ponieważ zaryzykował i otulił mnie skrzydłami, samemu raniąc sobie ciało ostrymi skałami. Jednak teraz… teraz jest źle ponieważ Kris jest cały poharatany i na dodatek stracił skrzydło, które leży kilka metrów od miejsca, w którym ja znajduję się również tuż obok niego.
Z przerażeniem wypatrywałem kogokolwiek do pomocy, jednak nie nadchodziła ona znikąd. Czułem się okropnie, czułem, że to naprawdę nasz koniec, i nie zdążymy pomóc naszym przyjaciołom. Trzymałem jednocześnie rękę nieprzytomnego Smoka, bojąc się, że gdy go puszczę, to okaże się, że jestem tu sam i zawali mi się cały świat.
- Znikąd pomocy – mruknąłem do siebie i rozejrzałem się ponownie.
Byłem zaskoczony, gdy okazało się, że Kris w wulkanie znalazł duży, pozłacany sztylet, którego rękojeść wykładana była kamieniami szlachetnymi podobnymi do mojego wisiora na szyi i jego pierścienia, a góra świeciła się pięknym srebrzystym połyskiem. Zabrałem go z zakrwawionej dłoni Krisa i przyjrzałem mu. I, że niby tym mamy zabić te rybo-podobne, ogoniaste gady? Dobre sobie! Niby jak? Co chwilę oglądałem błyszczącą broń, jednocześnie nie puszczając dłoni Smoka.
Coraz bardziej traciłem nadzieję, na to, że cokolwiek zdziałamy tą całą wycieczką do okropnego wulkanu. Gdy już po chwili usiadłem i spojrzałem w niebo na ciepłe, jasne słońce, miałem wrażenie, że to ono zwiastuje nam coś dobrego. Przycisnąłem sztylet do swojej piersi i zamknąłem oczy, a wcześniej zauważyłem, jak światło słońca odbiło się od jasnosrebrnego ostrza.
- Kris obudź się, proszę – szepnąłem i poczułem delikatny podmuch wiatru we włosach.
Zmrużyłem oczy widząc, jak z rękojeści i kolorowych kamieni na niej zaczęło uciekać takie same złote światło, jakie widziałem pod drzewem dziadka. Wiedziałem, że on nade mną cały czas czuwał. Złoty pyłek zatańczył i uniósł się w górę, szybując do chmur, które również otworzyły się, tworząc czyste niebo, przypominające przejście. Nie bałem się. Wiedziałem, kogo zaraz zobaczę. Nagle z góry buchnęła wielka, kolorowa tęcza, która pojawiła się przy nas, a po niej, jak na zjeżdżalni, ześliznął się Suho… i jeszcze jeden zakapturzony osobnik, którego pierwszy raz widziałem na oczy. A w sumie to nie widziałem, bo miał kaptur, więc niewiele mogłem po nim poznać, ale na pewno był on dla mnie obcy.
- Co ty tu robisz, Suho? – mruknąłem, patrząc na niego.
Ten uśmiechnął się tylko do mnie, skinął tylko na chłopaka w kapturze i przykucnął.
- Jak mniemam, chyba znowu masz problem, Pando? – powiedział to tym swoim denerwującym tonem głosu, że miałem ochotę go uderzyć. Chyba mi się ktoś tutaj za bardzo wymądrzał! – Ale widzę też, że sobie poradziliście.
- Kris jest nieprzytomny – powiedziałem smutno, zgodnie z prawdą i aż podskoczyłem, widząc, jak ów nowy chłopak układał dłonie na klatce piersiowej Smoka, a z nich wydobywało się jakieś niebiesko-białe światło. – Ej, kaptur! Co ty robisz mojemu Smokowi?!
- Uspokój się, Tao. On przybył tu po to, by mu pomóc – Suho ułożył dłoń na moim ramieniu, jednak ja dalej patrzyłem na tego nowego nieprzychylnie. Nikt nie ma prawa dotykać mojego Smoka, choć czasem jest on niesamowicie irytujący. – Nie widzisz?
No rzeczywiście! Zaskoczony patrzyłem, jak krew z jego ciała zaczęła zanikać, a skrzydło, jakie stracił, i leżało ono kilka metrów od nas, nagle znalazło się  z powrotem na jego plecach, całe i zdolne do funkcjonowania. Gdy nagle otworzył oczy, uśmiechnąłem się do niego, a przybyła dwójka nieco się odsunęła. Podniósł się do siadu i zaczął masować okropnie bolącą głowę, zerkając na mnie nieprzytomnie. Cieszyłem się niezmiernie gdy się obudził, ale musiałem być wdzięczny tej przybyłej dwójce. Gdyby nie oni, wszystko zostałoby stracone.
- Co się stało, Pando? – mruknął cicho, a ja tylko przyłożyłem mu opiekuńczo dłoń do ramienia. Nagle rozejrzał się dookoła i automatycznie zmarszczył brwi – O nie! Znowu ta biała peleryna! I jeszcze jeden?! Jesteś taki sam, jak ten drugi!!
Śmiałem się cicho, gdy Kris robił im ten niepotrzebny wywód z miną typowego głupka na twarzy, ale cieszyłem się, że był już zdrowy. Postać, która go przed chwilą uzdrowiła, odsunęła się w tył i lekko skłoniła, a Suho podszedł bliżej nas. Wracając jeszcze do tej postaci… Dziwiłem się, czemu miała na głowie, pod kapturem takie dziwne zgrubienie.
- Możecie już lecieć z powrotem do groty, by uratować przyjaciół – powiedział mężczyzna z białej szacie i uniósł w górę swoją pelerynę.
Spojrzałem na niego, pomagając Krisowi wstać.
- Jak niby mamy zrobić to tak szybko? – spytałem i zerknąłem na niego z przymrużonymi oczami.
Suho uśmiechnął się do mnie ciepło i pokiwał głową. Zamachał peleryną, a w miejscu, a raczej stronie, w którą zaczął machać, pojawiło się tęczowe przejście. On to chyba miał zawsze wyjaśnienie i pomysł na wszystko.
- Pamiętaj, że ja ci zawsze pomogę! – uśmiechnął się ponownie, a ja wywróciłem oczami.
- To, czemu sam nie mogłeś mi dać tego sztyletu? –  mruknąłem, i jak go widziałem, tak ślad po obydwojgu zaginął.
Rozejrzałem się dokoła i spojrzeliśmy z Krisem na siebie zaskoczeni.
- Co to miało być? – spytał głupio, a ja wzruszyłem ramionami.
- Nie mam zielonego pojęcia, pospieszmy się lepiej.
I potem wyruszyliśmy do groty Syrenów. W końcu, czekali na nas nasi przyjaciele!
*
Krzyk Chena był straszliwy. Można nawet powiedzieć, że bardziej podobne było to do bolesnego, płaczliwego wrzasku. Gdy Kris wbił w jego klatkę piersiową sztylet, natychmiastowo przybrał postać Syrena, z ogonem i nagim torsem. Gdy w na jego środku pojawiło się ostrze sztyletu, dziwnym było to, że nie poleciała z niego krew, jak przy wielu zadawanych silnie ranach. Ciało Chena podskoczyło i nagle całe przybrało srebrnego koloru. Chłopak wciąż krzyczał, a Luhan i Sehun pochylili się w dół i skuleni nawet nie spoglądali na ten przerażający obraz. Czarnowłosy, który nagle stał się srebrny zaczął migotać niczym gwiazda, a za chwilę z jego te srebrne iskierki zaczęły unosić się ku górze. Kris odsunął się od niego i wyciągnął jednym ruchem z jego ciała sztylet. Zaskoczył się, ponieważ nie był on ani trochę zakrwawiony. Przyjrzał się mu, a kilka sekund później Chen upadł na ziemię i „wybuchnął”, pozostając w tej samej pozie, w jakiej zastał go na początku ataku Kris. Gdy tylko jasnowłosy spojrzał w górę zauważył nagle małą, szarą kulkę, która zaczęła unosić się w powietrzu, i w jednej chwili wyparowała. Podniósł brew i chciał pochylić się nad Chenem, by sprawdzić, co się z nim dzieje, jednak ten nagle uśmiechnął się do niego szeroko i przechylił głowę na bok.
- Cześć, kim jesteś? – powiedział wesoło, a Smok podniósł brew ku górze.
- Co mu się stało? – zagadnął jasnowłosy, a zaraz przy nim zjawił się Tao.
- Nie wiem, ale wygląda na to, jakby to tylko jego duch był zły, i wcale nie było potrzeby, by go zabijać – powiedział i pomachał czarnowłosemu dłonią przed oczami – Wyrzuciłeś z jego ciała samotność. Wreszcie może być normalny, tacy, jak my.
Smok nie bardzo to rozumiał, ale wolał się nad tym nie zastanawiać. Gdy się rozejrzał, okazało się, że teraz wszyscy, którzy jak dotąd byli przez Chena zaczarowani, powrócili do normalnego stanu i kontaktowali ze światem.
- AUU, co się stało?! – zaskomlał Kai, marszcząc zabawnie z bólu nos – Nic nie pamiętam. Gdzie ja jestem?
Gdy za chwilę powolnym krokiem zbliżył się do niego Syren w swojej ludzkiej postaci, ten nastroszył się i ustawił bojowo, wyszczerzając kły.
- Nie wiem, kim jesteś, ale lepiej ode mnie odejdź!
- Co ja ci zrobiłem?! – Syren wydął wargę i usiadł na ziemi – Niech mi ktoś powie, co tu się dzieje! Kim wy w ogóle jesteście, co?
Tao wyszedł do przodu i spojrzał na Chena ze współczuciem. Zaczął opowiadać mu całą historię od początku, łącznie z tym, jak on się zachowywał. Syren, który teraz, po przemianie wrócił do siebie, nie mógł w to uwierzyć. Tao opowiadał wszystko tak realistycznie i ciekawie, że wszyscy, co do jednego, zebrali się w grocie i słuchali go. Chen naprawdę nie wierzył, że będąc jeszcze chwilę temu złym, naprawdę wykonywał tak złe i okropne rzeczy. Panda opowiedział mu nawet kim cała ich paczka przyjaciół była i prosił o wyjaśnienie, skąd on i Kyungsoo się wzięli.
A co do samego Kyungsoo…
- O Boże, Kyungie! – krzyknął przerażony Chen i podbiegł do krat i klatki, w której chłopak był zamknięty – Kyungsoo, słyszysz mnie?! 
Szybkim ruchem dłoni otworzył klatkę, w której zamknął przyjaciela i zaczął wymachiwać rękami, widząc w jakim makabrycznym stanie znajdował się jego przyjaciel.
- Zróbcie coś! – podbiegł do nich, jednak wszyscy odsunęli się od Chena i został on sam.
No, prawie wszyscy. Kai wyszedł do przodu i szybko wskoczył do klatki, gdzie znajdował się czerwonowłosy. To nieważne, że zrobiło mu się duszno. Pochwycił ciało zemdlałego Syrena w objęcia i szybko wrzucił go do jeziora, znajdującego się w grocie. Jego ciało z hukiem wpadło do wody, a gdy dłuższą chwilę ten nie wynurzał się, Chen zaczął mieć wyrzuty sumienia. Usiadł na brzegu i podkulił kolana chowając w nich głowę, po czym zacisnął mocno wargi.
- Ja nie chciałem – mruknął, gdy cała reszta pojawiła się niedaleko.
- Przestań – powiedział spokojny głosem Lu, kładąc mu dłoń na ramieniu.
W sumie sam nie wiedział, czemu teraz go pocieszał, skoro ten jeszcze chwilę temu chciał go zabić. Jednak przecież sam widział, że Kris tym atakiem odmienił go.
- On nadal żyje, jestem pewien – powiedział miękkim głosem, a Chen nieco niepewnie podniósł głowę, wciąż plując sobie w brodę za to, co zrobił, i o czym oczywiście dowiedział się z historii Pandy – Uspokój się…
Czarnowłosy Syren opuścił głowę jeszcze niżej i mocno zacisnął pięści. Luhan odsunął się od niego i podszedł do reszty przyjaciół, którzy również mieli nietęgie miny.
- Co z nim? – zapytał cicho Xiumin, a Jelonek wzruszył ramionami.
- Musimy chyba poczekać aż dotrze do niego, że to on zabił Kyungsoo – powiedział najciszej jak się dało i odebrał z rąk Sehuna swoją kostkę, którą ten właśnie znalazł na ziemi – Boże, czuję się okropnie… To wszystko jest bez sensu, nie wierzę, że to koniec…
I wtedy zrobiła się głupia cisza. Każdy, kto podszedł bliżej jeziorka w grocie stał cicho i tylko co i raz zerkał na czarnowłosego Syrena, czekając aż ten drugi pojawi się na powierzchni. Sekundy zamieniały się w minuty, minuty w godziny, a dłuższe czekanie przyprawiało Chena o jeszcze większy zawał serca i żal do siebie, po tym, co zrobił.
- Kyungie… - szepnął cicho i włożył dłoń do jeziora, aż nagle, poczuł, jak coś złapało go za rękę i wciągnęło tam.
Wiadomo, że był to Kyungsoo, jednak Chen był tym zaskoczony. Gdy zanurkował, wszyscy aż zamarli w przerażeniu, jednak kilka sekund później przyjaciele pojawili się na powierzchni pod postaciami Syrenów. Obaj oparli łokcie na brzegu od jeziorka, i widać było, że Kyungsoo przytulał się do normalnego już przyjaciela.
- To już po wszystkim? – wtrącił się nagle Kris, zakładając dłonie na tors.
Z przodu przy nich zostali tylko Tao, Luhan, Sehun, Xiumin oraz Kai, natomiast Baekhyun i Chanyeol cofnęli się pod ścianę. Brązowowłosy wydawał się być smutny, jednak nawet Feniks, nie mógł nic na to poradzić, ponieważ sam dalej nie bardzo kojarzył całą tę sytuację.
- Wbiłeś sztylet w moje ciało, stałem się znów normalny, to chyba wszystko – powiedział spokojnie Chen, jednak zaraz przerwał mu Kyungsoo i wyskoczył z wody, siadając na brzegu jeziorka w ogonem w środku.
- To nie wszystko – mruknął i wyprostował się z nietęgą miną – Dźgnijcie mnie.
Wszyscy z przodu otworzyli zaskoczeni oczy, nie bardzo rozumiejąc słowa Kyungsoo.
- Co, dlaczego?!
Ten westchnął i spojrzał na nich przygasającym wzrokiem.
- Jestem taki sam jak Chen, musicie mnie dźgnąć – odwrócił się lekko w stronę grupki przyjaciół i wypiął w przód tors – Proszę.
Tao spojrzał na Krisa, Sehun na Luhana, i dalej nie wiedzieli jak na to zareagować. Czuli się z tym nieswojo, ponieważ Kyungsoo nie zrobił im aż tak wielkiej krzywdy, by ot tak po prostu, na jego zachciankę wbić mu sztylet w pierś. A co jeżeli on umrze przez ten gest? Nie, nikt nie odważył się tego zrobić. No, prawie.
- To za to, że mnie zaczarowałeś, ropucho! – warknął głośno Baekhyun, wyrwał z dłoni Krisa sztylet i cisnął nim w chłopaka, prosto w jego klatkę piersiową – Nie daruję ci tego, że wtedy, pod drzewem mnie zaczarowałeś!
Ci stojący najbliżej ze strachu aż podskoczyli, a za kilka sekund obok Byuna pojawił się Chanyeol, który złapał go za ramiona. Potrząsnął nim, a ten opuścił bezwładnie głowę i trzęsącą się dłonią złapał Feniksa za marynarkę. Dopiero teraz dotarło do niego, co tak naprawdę zrobił.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam! – pisnął, nawet się nie odwracając. – Nie chciałem!!
Nie słysząc jednak odpowiedzi ze strony Kyungsoo odwrócił się i oniemiał. Tak, jak wcześniej czerwonowłosy przytulał się do Chena, tak nawet nie drgnął po jego ataku. Dlaczego? Na to pytanie ponownie odpowiedź chyba tylko Luhan.
- Najwidoczniej nie musieliśmy cię atakować, ponieważ nie byłeś zły… - uśmiechnął się i przykucnął przy nim.
- Ja nie chciałem was krzywdzić – powiedział cicho Kyung i oblał się lekkim rumieńcem wstydu i zakłopotania.
Jelonek pokiwał głową.
- To było widać – przytaknął i rozejrzał się – Wiecie co… My tu gadamy i gadamy, a może lepiej wyjść na powierzchnię? Nie sądzicie, że jest tu trochę duszno?
Wszyscy od razu zgodzili się, ale jedna osoba między dziesiątką była strasznie smutna.
*
- Już ci lepiej, Baekhyunnie? – mruknął cicho Chanyeol i ciasno objął chłopaka ramieniem.   
Gdy wszyscy wyszli na powierzchnię i udali się do krainy Smoka, tylko ta dwójka, tak jakby odcięła się od nich. Cała wesoła ósemka zaczęła się cieszyć, że w końcu wróciło do normy, ale po Byunie widać było, że jednak coś go gryzło. Chłopak wraz z Feniksem odeszli na większą odległość pod jedno z rozłożystych drzew i obserwowali pięknie i wysoko świecące słońce, które wreszcie wyłoniło się zza ciemnych chmur. Usiedli na mniejszym wzgórzu, jednak rudowłosy dłuższy czas nie odzywał się. Pozwolił, by Baekhyun mógł chwilę pobyć w ciszy sam ze sobą, jednak z biegiem kilku minut zaczęło go to troszkę irytować.
- Powiedz coś, no… - stęknął zrezygnowanym głosem i również opuścił głowę, wplatając we włosy swoje palce.
- Jest mi po prostu smutno Channie…
Feniks podniósł głowę i szeroko otworzył oczy.
- Tyle to i ja wiem! – wyrzucił z pretensją i spojrzał już nieco przyjaźniej na szatyna – Ale musi być jakiś większy powód, dlaczego jest ci aż tak smutno, Baekhyunne…
Niższy westchnął cicho i podniósł głowę, wbijając wzrok w swojego przyjaciela. Zagryzł mocno wargę, by nie rozkleić się ze smutku jaki teraz siedział w jego duszy, jednak nie było to tak proste, jakby się mogło wydawać. Chanyeol także widział jak smutne i puste oczy miał jego przyjaciel, jednak nie mógł nic na to poradzić.
- Wiesz… - zaczął, mocno ściskając palce swoich dłoni – Czuję się niepotrzebny… Czuję się jak śmieć.
Chanyeol aż podskoczył.
- Co, o czym ty mówisz?!
- Nie przerywaj – warknął zirytowany szatyn, i spojrzał w ziemię – Wy wszyscy, wszyscy co do jednego macie jakieś moce, jesteście w tym świecie przydatni, a ja nie dość, że jestem słaby i ciągle musicie mnie bronić, to nawet nie pamiętam, jak się tutaj znalazłem. Channie, czemu nie mogę być taki jak ty? – podniósł wzrok, a po jego policzkach popłynęły łzy. Urwał na chwilę, jednak potem znów wpadł w histeryczny szał. – Nawet nie mogłem odczarować tego czerwonego Syrena, bo głupi sztylet go wyminął! Krisowi się to udało, a ja?! Ja nie zrobiłem nic. Rozumiesz? Nic! Jestem do niczego!!
Gdy skończył, rozpłakał się na dobre i chciał uciec jak najdalej się tylko dało, jednak Chanyeol mu to uniemożliwił. Złapał go za nadgarstek, pociągnął i mocno przycisnął do swojego chciała, chcąc tym samym przytulić. Fakt faktem, Baekhyun chwilę opierał się, jednak długo nie dawał rady tego robić. Nie miał po prostu na to siły.
- Baekhyun, przestań płakać – powiedział Feniks i zacisnął swoją dużą dłoń na jego włosach – Jak dla mnie nie musisz posiadać żadnej mocy.
Chłopak podniósł głowę i spojrzał na rudowłosego zaskoczony, mocno zagryzając wargę.
- Naprawdę…?
- No jasne – sprostował wesoło Chanyeol – I tak będę cię uwielbiał mimo braku mocy, ponieważ jesteś moim przyjacielem, a poza tym – ściszył głos i pochylił się do jego ucha – Obrona ciebie, sprawia mi niesamowitą frajdę.
Niższy chłopak spłoszył się tym komplementem ze strony Feniksa i odsunął się od niego jak poparzony, odwracając się tyłem. Zrobiło mu się nieco głupio, jednak był szczęśliwy z powodu słów Chanyeola. One naprawdę wiele dla niego znaczyły.
- Channie, to było… - powiedział zawstydzony.
- Naprawdę bardzo romantyczne, aż się wzruszyłem, serio – przerwał im głos dochodzący z lewej strony – Prawie jak w Titanicu, tylko wy nie jesteście postaciami tragicznymi.
Chanyeol i Baekhyun spojrzeli najpierw na siebie, a po chwili na owego gościa, który pojawił się znikąd. Miał białą pelerynę, ciemne włosy… i był irytujący, co oczywiście mógł poświadczyć Tao. Obok niego stał jeszcze jeden – z rogiem na środku głowy.
- A ty co, z chmury się urwałeś?! – warknął Baekhyun i schował się za Chanyeolem. – Kim ty jesteś?!
Nagle obok nich dosłownie na sekundę pojawił się Tao, by tylko coś powiedzieć, i równie szybko zniknąć.
- To taki biały przygłup Suho, uważajcie, zrobi wam wodę z mózgu. Jest kornikiem, bo mieszka w drzewie nad grobem mojego dziadka.
- Ty, Panda, zważaj sobie! – warknął Suho i odchrząknął, widząc, że cała trójka łącznie z chłopakiem z rogiem na głowie patrzy się na niego.
Panda zniknął równie szybko, jak się pojawił, a sytuacja ogólnie zrobiła się nieswoja.
- Czuję się dziwnie – mruknął Chanyeol i podrapał się w tył głowy – Wy dwaj, możecie mi to wszystko wyjaśnić? Zaraz, zaraz, ty, rogaty… Ciebie to ja chyba skądś kojarzę – dodał i zmrużył oczy, patrząc na obcego, dwunastego chłopaka.
Miał on piękne, czarne włosy z grzywką, a na górze głowy posiadał biały, świecący róg. Z tyłu na dole pleców zaś rosła mu długa, czarna, końska kita, co potwierdzało tylko fakt, że był on… Jednorożcem.
- Jestem tym, którego zabiłeś, jako pierwszego w swoim życiu – powiedział chłopak z wyrzutem, a Chanyeol zamrugał oczami – Chciałeś porwać Krisa, a ja próbowałem ci przeszkodzić, to mnie spaliłeś…A teraz przybyłem ci się odpłacić!
- L-Lay?! – pisnął Feniks i złapał Baekhyuna za ramiona – Bierz jego a nie mnie, ja nie chcę umierać!
- Ej, uspokój się! – szatyn uderzył Chanyeola w głowę i zerknął na dwójkę przybyłych – Dobra, nie obchodzi mnie, kim jesteście, bardziej jestem ciekawy, po co żeście tu przyszli…
- No właśnie – dodał Suho i zbliżył się do Feniksa – Przyszliśmy tu do ciebie Feniksie, na górze jest ktoś, to chciałby cię spotkać…
- Mnie?!
Suho pokiwał głową i podniósł swoją pelerynę, tworząc dzięki niej tęczę. Przyjaciele spojrzeli na siebie, nie bardzo wiedząc, czy ufać temu dziwnemu komuś, kto pojawił się znikąd, ale jak widać, miał on do nich sprawę i raczej trzeba było ją załatwić. Najwyżej Chaneyol, jak mówił wcześniej, będzie bronił Baekhyuna! Powoli wspięli się po tęczy, a Feniks nawet zdążył rozmówić się z Jednorożcem, że nie chciał go zabijać, i przy okazji dowiedzieć też to samo, co Tao zdążył dowiedzieć się swojego dziadka na temat tej krainy jakiś czas temu. Gdy dostali się już pomiędzy chmury, dziwnym był dla nich obojga cały ten obraz i widok wszystkich zabitych przez Chana smoków i innych pół-ludzi żywych. Rudowłosy zamrugał kilka razy oczami, patrząc z niedowierzaniem na Suho, który uśmiechał się tajemniczo. Trochę go to denerwowało, ponieważ nie wiedział, czego miał się spodziewać. Tak samo ten cały Jednorożec mu nie pomagał, bo nawet nie odpowiadał na jego pytania i wydawał się być jakiś nieobecny.
- Powiecie mi wreszcie, o to tutaj chodzi?! – warknął już nieźle zirytowany Chanyeol, że nawet jego feniksie oczy zrobiły się czerwone.
- Uspokój się, Channie! – Baekhyun złapał go za rękę i zaczął lekko ciągnąć, a zaś Suho, skinął głową.
- No już, jesteśmy, Chanyeollie, przywitaj się.
Chłopak zaskoczony ponownie podskoczył i spojrzał przed siebie. Jego oczy w jednej chwili stały się wielkie jak pięciozłotówki, jednak tylko źrenice pomniejszyły się do nienormalnych rozmiarów. Jego warga niebezpiecznie zadrżała, a na policzkach pojawiły się łzy. Poczuł w jednej chwili, od momentu pojawienia się na górze po raz pierwszy zrobiło mu się słabo. Serca biło mu bardzo szybko, a sam nie potrafił wykrztusić z siebie ani jednego słowa.
- Tęskniłam za tobą, Channie… - usłyszał tylko sobie znany, kobiecy głos i nie wierzył.
Spojrzał w przód i dojrzał ją. Była tak samo piękna, gdy widział ją zanim ją stracił. Jej włosy, ślicznie kręcone i długie opadały na ramiona i plecy, a zwiewna, biało-czarna sukienka oplatała chude ciało. Gdy spojrzał w oczy kobiety, wiedział, że to ona. Miał w końcu takie same.
- Mamo! – krzyknął chłopak i podbiegł do niej, mocno przytulając kobietę. – Nie wierzę, że cię widzę!
Tym razem on nie hamował swoich łez, tak jak Baekhyun chwilę temu. Mocno przytulał rodzicielkę, która nie zestarzała się ani trochę, gdy za młodu ją stracił. Nie wierzył, że ją zobaczył. Najpierw Lay, teraz ona? Czemu oni wciąż żyją?! Nie chciał się nad tym zastanawiać. Oboje w jednej chwili puścili z tyłu pleców skrzydła, których buchający ogień połączył się w jeden i utworzył wysoko na niebie, małego, płomiennego feniksa.
- Mój mały Channie, jak się cieszę, że cię widzę – mówiła załzawiona kobieta, z czułością głaszcząc syna po włosach – Obserwowałam cię cały czas z góry, tak się cieszę, że jesteś cały!
- Wcale nie jestem taki mały, mamo! – zaśmiał się zawstydzony – Nawet nie wiesz, ilu wspaniałych przyjaciół poznałem na dole. Nawet jeden jest tutaj ze mną.
- Wiem, kochanie – powiedziała i zerknęła kątem oka na Baekhyuna, który zmieszany odwrócił wzrok – I chciałabym z tobą o nim porozmawiać.     
Chanyeol  skinął niepewnie głową, ale wiedział, że jego matka pragnęła tego i musiał znieść wszystko. Rozmawiali długo. Co i raz śmiali się, ale w większości oboje zachowywali powagę. W jednej chwili kobieta położyła mu dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się troskliwie.
- Mam nadzieję, że mnie rozumiesz – dodała, a Feniks pokiwał w zrozumieniu głową – Zrób to dla niego, on naprawdę jest wyjątkowy i to mu się należy. Zaręczam, że wszystko będzie w porządku, Channie.
Rudowłosy zaśmiał się i zakręcił dokoła własnej osi.
- Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko ci wierzyć, mamo! Ale wiem, że dzięki temu Baekhyun będzie naprawdę szczęśliwy.
Kobieta poczochrała mu włosy i uśmiechnęła się.
- No już, zmykajcie, niedługo słońce zajdzie, i nie zdążycie – ten zasalutował jak prawdziwy żołnierz, po czym podbiegł do Baekhyuna, złapał go na ręce i szybko poszybował w dół, nawet nie mówiąc mu dokąd leci.
Szatyn krzyczał, domagał się odpowiedzi, jednak Feniks nie miał zamiaru mu nic powiedzieć. W sumie trochę się tym irytował, jednak wolał się nie odzywać, bo chłopak go jeszcze puści i wtedy połamie sobie kości spadając z tej, i tak dość dużej wysokości. Oplótł dłońmi jego szyję, nie pytając zupełnie o nic, jednak Chanyeol wiedział, że był on ciekawy.
- Zaraz spełni się jedno z twoich marzeń, Baekhyunnie – powiedział wesoło i poszybował jeszcze wyżej w stronę słońca.
Ten zaskoczony zamrugał oczami, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi przyjacielowi. Dopiero kilka sekund później zdał sobie sprawę z tego, że oni są coraz to wyżej, ponieważ zaczęła go okropnie boleć głowa. Ciężko łapał jakikolwiek oddech, a z jego ust również uciekały ciche jęki. Feniks widział to, więc starał się pospieszyć, ale zdawał sobie sprawę również z tego, że im szybciej poleci w stronę słońca, ciepło jego skrzydeł i ciepło słońca spali Baekhyuna. Jednak wierzył swojej matce, że wszystko będzie w porządku.
- Channie, gorąco mi – jęknął szatyn i mocniej zacisnął dłonie na jego karku.
- Wiem, jeszcze chwilę, zaraz pozyskasz moc od słońca – odpowiedział szybko, i wbrew sobie zamachał mocniej ognistymi skrzydłami, przez co chłopak w jego objęciach zaczął się dusić
Na jego czoło wysunęły się krople potu, a oczy były już przymrużone. Chanyeol trzymał go jedną ręką, natomiast drugą starał się machać i tym samym nieco do schładzać.
- Niedobrze mi, Channie – pisnął i zaczął się wiercić.
- Wiem, wiem, ale proszę, zrób teraz to, o co cię poproszę, dobrze?
Chłopak skinął głową i uważnie słuchał swojego Feniksa. Gdy Chanyeol podleciał już wystarczająco wysoko, okazało się, że znaleźli się tuż przy płomienistej, żółtej gwieździe. Baekhyun nawet nie otwierał oczu, ponieważ czuł się tak potwornie źle, a jedyne, co mógł robić, to polegać na Chanyeolu. Ten przesunął dłonią po jego czole, by odgarnąć grzywkę chłopaka i złapał go za nadgarstek, prostując mu rękę.
- Włóż rękę w słońce i pomyśl swoje życzenie – powiedział poważnie, a Baekhyun zadrżał.
- Co?! O czym ty mówisz, Channie? – pisnął i zaczął się szarpać z przerażenia.
Feniks westchnął cicho i uszczypnął go w pośladek.
- Uspokój się, i po prostu to zrób.
Baekhyun był niepewny. Nigdy nie słyszał o czymś takim, by po prostu włożyć rękę w słońce, a na dodatek dalej nie wierzył, że znajdował się tak blisko tej gwiazdy. Jednak w końcu to był inny świat niż Ziemia, więc wiedział, że raczej tu wszystko było prawdopodobne. Wysunął rękę i po prostu wcisnął ją tam z rozmachem. W tej samej chwili z jego oczu popłynęły łzy, ponieważ to, co sobie życzył, to możliwość pozostania ze swoimi przyjaciółmi i upodobnienia się do nich. Gdy jego ręka znalazła się w słońcu krzyknął on przeraźliwie, bo to właśnie słońce zaczęło wciągać go do środka. Okazało się również, że słońce odepchnęło od siebie Chanyeola, który próbował w ciągu kilku sekund sięgnąć po przyjaciela i Feniks z hukiem uderzył na ziemię, tuż niedaleko, gdzie znajdował się Tao z Krisem.
Panda od razu podniósł się i podbiegł do Feniksa, zaczynając potrząsać jego ramionami.
- Chanyeol, Chanyeol, co się stało?! – krzyknął, a ten spojrzał na niego nieprzytomnie – Co robiłeś na górze?!
- Baek… Słońce… - wyszeptał, a gdy pojawił się przy nim również Kris, wraz z Pandą spojrzeli w górę i oniemieli z widoku, jaki zastali – Pomóżcie mu…
Tak, jak słońce chwilę temu „zjadło” Baekhyuna, tak teraz zaczęło bulgotać, jakby ktoś właśnie gotował w nim wodę. Z kulki zaczęło przybierać najróżniejsze możliwe kształty jakby jakieś dziecko się nim bawiło jak małą plasteliną. Najdziwniejsze było również to, że nagle jego kolor zmienił się na czarny i, w milisekundowym momencie „wybuchło” wypluwając Baekhyuna, który świecił się na żółto i zaczął w szybkim tempie spadać w dół, niczym nieruchoma, szmaciana lalka zrzucona przez dziecko z szafki, tylko na wysokości, która była o wiele, wiele większa.
- Baekhyun! – wrzasnął całą siłą swoich płuc Chanyeol, jednak nie zdążył zareagować w porę.
To Kris wypuścił w górę swoje skrzydła i pofrunął w stronę spadającego Baekhyuna. Mocno machał skrzydłami, i w odpowiednim momencie złapał go w swoje objęcia, jednocześnie spadając odrobinę w dół, bo cóż, nie ważył mało. Krzyknął raz, ale krótko, ponieważ nie mogło do niego dotrzeć to, dlaczego całe jego ciało nagle świeciło się na złoto, powoli przechodząc w, i jednocześnie mieniąc się żółtym kolorem. Przerażony Smok sfrunął w dół z ciałem przyjaciela i położył go delikatnie na trawie. Chanyeol od razu podbiegł do niego i pochylił się nad jego twarzą. Kris spojrzał na niego podejrzliwie i założył dłonie na tors.
- Po co z nim tam poleciałeś? – zmrużył oczy, a Feniks zaczął się tłumaczyć.
- Powiedziano mi, że podlatując do słońca i każąc Baekhyunowi włożyć dłoń do środka, uda mu się przekazać jego moc… By był taki jak my.
- Jak my…? – przerwał Tao, który właśnie się przy nich pojawił.
- Z mocami. Bo każdy z nas jakąś ma, i on także chciał posiadać swoją – dodał cicho i uważnie obserwował, jak Byun cały czas mienił się jasnymi światłami, jednak te w jednej chwili w postaci złotego pyłku, zaczęły unosić się ku górze, aż oplotły sobą cały tors chłopaka, jego pozostawiając w poprzednim stanie, przed połknięciem przez słońce. Chanyeol cały czas obserwował szatyna, tylko co chwilę mrugając oczami, ponieważ jasny blask bijący od jego nowo powstałej kamizelki, za bardzo raził go w oczy. Za kilka sekund zauważył, jak Baekhyun otworzył oczy i zaczął się na niego nieprzytomnie patrzeć.
- Co się stało?
- Obudziłeś się, Baekhyunnie! – krzyknął uradowany Feniks i mocno go przytulił – I prawdopodobnie pozyskałeś swoją własną moc.
Gdy Byun to usłyszał, szeroko otworzył oczy i spojrzał na rudzielca jak na typowego głupka. W jego oczach zakręciły się łzy, jednak, gdy dostrzegł, że ma na swojej czarnej, zapinanej na guziki koszuli, złotą kamizelkę, której nie posiadał wcześniej, chyba musiał mu uwierzyć.
- Czyli ty…? – spytał z niedowierzaniem i prędko wstał.
- Tak, mama podpowiedziała mi, że jesteś wyjątkowy i znajdzie się szansa, by przekazać ci jakąś moc tego świata. I tak proszę… Dostałeś moc światła! Proszę, wypróbuj ją, mały – Feniks trajkotał jak szalony, ale chyba Baekhyun dalej nie umiał w to uwierzyć.
Rzeczywiście, posiadał pozłacaną kamizelkę, więc postanowił spróbować. Pstryknął palcami – nic się nie stało. Zrobił tak drugi raz – ponownie cisza. Jednak, gdy po raz trzeci wydał ten sam cichy dźwięk, na jego ramionach usiadło mnóstwo jasnych świetlików, które zaczęły błyszczeć się w różnorakich kolorach. Kilka chodziło mu po palcach, uszach, policzkach, jedne nawet wplątywały się we włosy, jednak świeciły, i pojawiły się na jego zawołanie. Gdy za chwilę, Baekhyun wyciągnął rękę do przodu, na jej wierzchu zaczęła formułować się mała, żółta kulka, która zaraz poleciała w górę i pękła, przybierając czerwony kolor. Szatyn patrzył się na to z fascynacją. Nigdy nie sądził, że kiedykolwiek będzie w tak dużym stopniu podobny do swoich przyjaciół. Spojrzał najpierw na Krisa z Tao, którym oczy niemal wyszły na wierzch z zaskoczenia, a potem wrócił swoje oczy na Chanyeola.
- Channie, ja… - zaczął nieśmiało, a Feniks podał mu rękę i pomógł wstać.
- Nie mów nic, ja po prostu chciałem, byś był szczęśliwy, Baekhyunnie – przerwał mu i objął chłopaka ramieniem – Chociaż nie! Powiedz mi, jakie życzenie pomyślałeś, zanim wessało cię słońce?
Ten naburmuszył się i opadł bezsilnie w ramiona przyjaciela, ponieważ zakręciło mu się w głowie. Wsparł się na barku Chanyeola, by nie upaść, a Fenisk spojrzał na niego ciekawskim wzrokiem.
- No powiedz! Powiedz! 
- Wiesz, że nie powinno zdradzać się swoich wypowiedzianych w ciszy życzeń, ponieważ się nie spełnią? – dodał z pretensją Baekhyun i uśmiechnął się lekko – Jednak, wiesz co? Powiem ci, ponieważ wiem, że się ucieszysz. – wsparł się na ramionach Feniksa dłońmi i spojrzał mu w oczy – Chciałem po prostu już na zawsze zostać z tobą i resztą, ponieważ jesteście dla mnie najważniejsi na świecie.
Tao z Krisem spojrzeli na tę scenkę z dala z nieukrywanym rozczuleniem, a Chanyeol zaśmiał się i pogładził włosy przyjaciela.
- Nigdy cię nie opuścimy, Baekhyunnie, pamiętaj o tym. Od początku wszystko przechodziliśmy razem, więc nie ma nawet takiej możliwości, byśmy teraz się rozdzielili, lub cię zostawili, mały – powiedział poważnie, a gdy Byun spojrzał na Pandę ze Smokiem, pokiwali oni potwierdzająco głowami – Jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele do końca życia trzymają się razem, prawda?
I w tym momencie Baekhyun rozkleił się na dobre jak małe dziecko, pozwalając, by cała trójka mogła to teraz przytulić. Czuł się najszczęśliwszym chłopakiem na świecie, ponieważ miał swoich najlepszych przyjaciół. Przyjaciół, którzy go wspierali. A ich wszystkich razem, była cała dwunastka. Najlepsza dwunastka we wszechświecie, która razem przeżyła niesamowite przygody pełne łez, uśmiechu, nienawiści oraz pełnych zakrętów na drodze, zwanej już bardziej potocznie braterską przyjaźnią.                                                                                                         

3 komentarze:

  1. TO BYŁO SUPER!*-*
    Dawaj kolejny sezon bo nie wytrzymam ;-;

    OdpowiedzUsuń
  2. Waaaa jaki mega rozdział ~! Miałam wrażenie, że stworzyłaś bajkę, ale taką dla dzieci. Niektóre zdania tak dziecinnie brzmiały ( #*.*# ) Zauważyłam, że ten rozdział był właśnie inaczej pisany niż poprzedni ^ ^ ahh tak bardzo wiało zakończeniem ~~ Chcę przeczytać już epilog *-* Jejku zaskoczyłaś mnie taką szybką zapowiedzią na 3 sezon ! Wowo ~ o( *o* )o nie mogę się już doczekać, w końcu to mój idol wśród ff ! » Niby ten tekst wydawał się długi, a jednak szybko go się czytało ?__?y Sama nie wiem kto był bohaterem rozdziału … chyba tym razem Krisus dał z siebie najwięcej ~~~ ^?^ Jeej kolejne ff tylko mroczniejsze klimaty ? Już mi ślinka cieknie *w* uwielbiam ten typ ~ jaaki będzie paring ? XD preferuje Taorisy lub Taohuny, a także XiuChen xDD kiedy ty będziesz pisać te opowiadania gdy tak pracujesz ? Nie przemęczaj się, dobrze ? Nie zapominaj też o jedzeniu xD
    Jia yo ~ <3

    OdpowiedzUsuń

Layout by Miharu