Tytuł: How to train your Dragon
Typ: Seria [Rozdział 3]
Typ: Seria [Rozdział 3]
Gatunek: fluff, fairytale
Paringi: TaoRis, BaekYeol
Ostrzeżenia: Brak
Długość: 2934 słowa [część 4 z 8]
Notka autorska: No cześć, jak obiecałam, że coś w matury się pojawiło, to proszę, i oto właśnie jest C: Postanowiłam
jednak wznowić tą wieloczęściówkę, wenę mam, prędzej napiszę, prędzej
będę miała spokój i zabiorę się za inne. Ech, pisałam to w lutym, mam
nadzieję, że pamiętacie co nieco. ;-;'''
A jak nie, to radzę doczytać, bo będzie mały nieogar. C:
Także no, tyle ode mnie, mam nadzieję, że się podoba, miłego czytania, Robaczki. <3
A jak nie, to radzę doczytać, bo będzie mały nieogar. C:
Także no, tyle ode mnie, mam nadzieję, że się podoba, miłego czytania, Robaczki. <3
Bardzo często
człowiek zadaje sobie pytanie: Jakie jest moje marzenie? I
kilkakrotnie już zdarzało się, że nie umiał sobie na nie
odpowiedzieć. Marzenia są tak bardzo kruche i delikatne, niczym
lekki powiew wiatru w letni dzień, który szybko zanika, uciekając
w zupełnie inną stronę. Tak więc, co mają z tym wspólnego
marzenia? Otóż, są one bardzo, wręcz niesamowicie delikatne –
jedno zwątpienie i wszystko można zaprzepaścić.
Ale jak tu nie wątpić, skoro na przeszkodzie stoi tyle nieoczekiwanych, czasem nawet niechcianych zdarzeń?
Pewna mała Panda może na to bardzo szybko odpowiedzieć.
Bo on nie zwątpił i osiągnął to, co chciał.
Ale jak tu nie wątpić, skoro na przeszkodzie stoi tyle nieoczekiwanych, czasem nawet niechcianych zdarzeń?
Pewna mała Panda może na to bardzo szybko odpowiedzieć.
Bo on nie zwątpił i osiągnął to, co chciał.
*
Uchylił leniwie
powieki i od razu tak na dzień dobry przywitała go okropna jasność.
Mruknął cicho rozkojarzonym głosem i podpierając się na dłoniach
uniósł lekko. Nie przypominał sobie, żeby kiedyś już się tutaj
znajdował, więc z zaskoczenia jego oczy otworzyły się jeszcze
szerzej i zaczęły rozglądać po całym krajobrazie jaki go otaczał
dokoła.
On nie przebywał teraz u Smoków, ta kraina była zbyt ładna. Zieleń rozrastała się na każdą stronę, w oddali widział piękny gęsty las, a wszędzie rosło mnóstwo kwiatów. Zupełnie nie rozumiał, jakim cudem on się tutaj znalazł, ale przez okropny ból głowy, jaki go właśnie nawiedził, skrzywił się nieznacznie i po prostu stwierdził, że tą myślą głowy sobie zaprzątał nie będzie. Miał znacznie ważniejsze problemy na głowie. W jednym momencie przypomniał sobie wszelkie zdarzenia z minionych chwil i od razu złapał się za serce, prędko podnosząc na równe nogi.
Przecież on podróżował w ramionach Smoka, on uciekał razem z nim! Niczym w amoku rozejrzał się, niby to przestraszonym wzrokiem, ale jednak tak bardzo rozkojarzonym, po czym obrócił się dokoła własnej osi, kiedy nagle poczuł coś twardego i równie niewygodnego pod plecami. Chrząknął rozjuszony pod nosem, kiedy okazało się, że natrafił na drzewną korę, a oczy, które miał wcześniej przymknięte, uchylił w większym zaciekawieniu i poczuł, jak własne serce zaczęło podchodzić mu do gardła. Jego ciało z początku lekko drżało, kiedy nie zauważył Smoka tuż koło siebie, ale teraz było z nim chyba jeszcze gorzej.
Uchyliwszy lekko usta, które nieznacznie i tak już mu drżały, zaczął powolnymi, pandzimi krokami iść już przed siebie. Słyszał radosny szelest trawy pod stopami oraz wesołe świsty wiatru odbijające się o jego uszy, ale to i tak nie zagłuszyło jego łopoczącego z hukiem w piersi serca. Oczy wpatrywały się w obraz naprzeciwko z wyraźnym zainteresowaniem, ale ciało, jak widać zupełnie bało się podejść bliżej. Opuścił delikatnie głowę w dół, by przez sekundę spojrzeć na swoje buty, lecz w następnej sekundzie, kiedy usłyszał nad sobą głos, pisnął zaskoczony, przewracając się do siadu na ziemię.
- Skradasz się do mnie niczym jedna z powabnych dziewic, Pando. - usłyszał, przez co wbił wzrok z stojącą tuż przed nim postać i nadął poliki.
- A ty za to lubisz straszyć słabsze od siebie, biedne pandy! - mruknął, widząc rozbawienie na twarzy u stojącego nad nim Smoka.
Jednak potem przez chwilę nie mógł nic z siebie wydusić.
Po prostu się zapatrzył. Zbytnio zainteresowała go ta jasna, poraniona twarz chłopaka pochylającego się nad nim z wyraźną kpiną. Jednak nie przejął się tym zbytnio. Dlaczego? Bo to była zapewne wina tych ciemnych, niby to czekoladowych oczu, które mimo wszystko, że wpatrywały się w niego z dość przyjaznym nastawieniem. A zaś z drugiej strony Tao nie mógł nie zwrócić uwagi na to, że wyższy od niego chłopak do pasa stał teraz w błękitnym jeziorze, w którego tafli, słońce odbijało się jasno i przejrzyście, a woda spływała po jego nagich ramionach, z czasem skapując bez pośpiechu i z włosów. Nerwowo przełknął ślinę i pokiwał głową na boki, by odpędzić z głowy dziwne myśli, jakie niczym stado rozwścieczonych byków nawiedzały jego umysł. Myśli, które teraz z chęcią wyrzuciłby ze swojej głowy.
- Nie straszyć, a ratować przed idiotycznym feniksem. - zaśmiał się wesoło Smok i wyciągnąwszy rękę w przód, przed siedzącego Tao, pomachał nią w geście ponaglenia, by pomóc czarnowłosemu wstać.
On nie przebywał teraz u Smoków, ta kraina była zbyt ładna. Zieleń rozrastała się na każdą stronę, w oddali widział piękny gęsty las, a wszędzie rosło mnóstwo kwiatów. Zupełnie nie rozumiał, jakim cudem on się tutaj znalazł, ale przez okropny ból głowy, jaki go właśnie nawiedził, skrzywił się nieznacznie i po prostu stwierdził, że tą myślą głowy sobie zaprzątał nie będzie. Miał znacznie ważniejsze problemy na głowie. W jednym momencie przypomniał sobie wszelkie zdarzenia z minionych chwil i od razu złapał się za serce, prędko podnosząc na równe nogi.
Przecież on podróżował w ramionach Smoka, on uciekał razem z nim! Niczym w amoku rozejrzał się, niby to przestraszonym wzrokiem, ale jednak tak bardzo rozkojarzonym, po czym obrócił się dokoła własnej osi, kiedy nagle poczuł coś twardego i równie niewygodnego pod plecami. Chrząknął rozjuszony pod nosem, kiedy okazało się, że natrafił na drzewną korę, a oczy, które miał wcześniej przymknięte, uchylił w większym zaciekawieniu i poczuł, jak własne serce zaczęło podchodzić mu do gardła. Jego ciało z początku lekko drżało, kiedy nie zauważył Smoka tuż koło siebie, ale teraz było z nim chyba jeszcze gorzej.
Uchyliwszy lekko usta, które nieznacznie i tak już mu drżały, zaczął powolnymi, pandzimi krokami iść już przed siebie. Słyszał radosny szelest trawy pod stopami oraz wesołe świsty wiatru odbijające się o jego uszy, ale to i tak nie zagłuszyło jego łopoczącego z hukiem w piersi serca. Oczy wpatrywały się w obraz naprzeciwko z wyraźnym zainteresowaniem, ale ciało, jak widać zupełnie bało się podejść bliżej. Opuścił delikatnie głowę w dół, by przez sekundę spojrzeć na swoje buty, lecz w następnej sekundzie, kiedy usłyszał nad sobą głos, pisnął zaskoczony, przewracając się do siadu na ziemię.
- Skradasz się do mnie niczym jedna z powabnych dziewic, Pando. - usłyszał, przez co wbił wzrok z stojącą tuż przed nim postać i nadął poliki.
- A ty za to lubisz straszyć słabsze od siebie, biedne pandy! - mruknął, widząc rozbawienie na twarzy u stojącego nad nim Smoka.
Jednak potem przez chwilę nie mógł nic z siebie wydusić.
Po prostu się zapatrzył. Zbytnio zainteresowała go ta jasna, poraniona twarz chłopaka pochylającego się nad nim z wyraźną kpiną. Jednak nie przejął się tym zbytnio. Dlaczego? Bo to była zapewne wina tych ciemnych, niby to czekoladowych oczu, które mimo wszystko, że wpatrywały się w niego z dość przyjaznym nastawieniem. A zaś z drugiej strony Tao nie mógł nie zwrócić uwagi na to, że wyższy od niego chłopak do pasa stał teraz w błękitnym jeziorze, w którego tafli, słońce odbijało się jasno i przejrzyście, a woda spływała po jego nagich ramionach, z czasem skapując bez pośpiechu i z włosów. Nerwowo przełknął ślinę i pokiwał głową na boki, by odpędzić z głowy dziwne myśli, jakie niczym stado rozwścieczonych byków nawiedzały jego umysł. Myśli, które teraz z chęcią wyrzuciłby ze swojej głowy.
- Nie straszyć, a ratować przed idiotycznym feniksem. - zaśmiał się wesoło Smok i wyciągnąwszy rękę w przód, przed siedzącego Tao, pomachał nią w geście ponaglenia, by pomóc czarnowłosemu wstać.
Panda bez namysłu
złapał ją, dźwigając się do pionu i na szczęście udało mu
się nie potknąć i nie wpaść do jeziora tuż koło jasnowłosego.
Uśmiechnął się do niego wdzięcznie, bowiem nie spodziewał się,
że Smok będzie skory do tego, by mu pomóc. Przecież równie
dobrze teraz, kiedy ten go uwolnił, na spokojnie może sobie pójść,
gdzie tylko mu się podoba i nawet nie zwracać uwagi na Tao. Ale
on... został. Z nim.
Nawet nie zauważył tego, że mimowolnie aż na jego twarz wyskoczyły dwa, lekkie, prawie niewidoczne rumieńce, ale kiedy tylko zdał sobie z tego sprawę, rozchylił z zaskoczenia usta.
Nosz! Przecież to wszystko przez tego durnego smoka i jego obecność.
Nawet nie zauważył tego, że mimowolnie aż na jego twarz wyskoczyły dwa, lekkie, prawie niewidoczne rumieńce, ale kiedy tylko zdał sobie z tego sprawę, rozchylił z zaskoczenia usta.
Nosz! Przecież to wszystko przez tego durnego smoka i jego obecność.
- Jesteś ranny... -
mruknął Tao, odwracając spojrzenie w bok, by już dłużej nie
napotykać przed sobą tych wielkich, ciemnych oczu, które, no cóż
– w aktualnym momencie naprawdę kusiły, by zatracić się w nich
jeszcze parę razy. - Muszę opatrzyć twoje rany.
Kris ruszył się leniwie z miejsca i odczekawszy aż cała woda małymi kroplami opuści jego ciało, usiadł ponownie koło Pandy pod drzewem i wywrócił oczami.
- Nic mi nie będzie, nie przejmuj się.
Panda zmarszczył swoje małe brwi i prychnął.
- Nie denerwuj mnie. Albo dasz mi się opatrzyć, abo przerobię cię zaraz na jedzenie dla innych Pand.
- Grozisz mi? - Kris sugestywnie uniósł brew, uśmiechając się nonszalancko i w jednej chwili położył dłoń na ramieniu Tao, przez co ten aż podskoczył z bólu, bowiem nagle jakby jakiś ogień poparzył go w tamto miejsce.
Kris ruszył się leniwie z miejsca i odczekawszy aż cała woda małymi kroplami opuści jego ciało, usiadł ponownie koło Pandy pod drzewem i wywrócił oczami.
- Nic mi nie będzie, nie przejmuj się.
Panda zmarszczył swoje małe brwi i prychnął.
- Nie denerwuj mnie. Albo dasz mi się opatrzyć, abo przerobię cię zaraz na jedzenie dla innych Pand.
- Grozisz mi? - Kris sugestywnie uniósł brew, uśmiechając się nonszalancko i w jednej chwili położył dłoń na ramieniu Tao, przez co ten aż podskoczył z bólu, bowiem nagle jakby jakiś ogień poparzył go w tamto miejsce.
- Kriiiiiis. -
jęknął, patrząc na niego proszącym wzrokiem i z dość smutną
miną pogładził sobie dłonią poparzone ramię. - Dlaczego chcesz
mi zrobić krzywdę....?
Smok wywrócił oczami.
Smok wywrócił oczami.
- To, że poparzył
cię ogień z moich dłoni nie znaczy, że chcę od razu cię
skrzywdzić, nie? - uśmiechnął się do niego lekko i teraz
położył na jego ramieniu dłoń, która już nie parzyła – Po
prostu wiesz... Lubię się droczyć.
- Widzę. - ciemnowłosy zrzucił dłoń smoka ze swoich barków i odwrócił się do niego tyłem obrażony, ówcześnie prychając cicho.
- To co? Rany same się nie zagoją, nie Pando? - usłyszał niski szept tuż przy swoim małym, krągłym uszku, przez co zadrżał nieznacznie, starając się, by na jego twarz nie wkradł się niechciany tak bardzo rumieniec.
- Teraz to sobie możesz. - ale jednak mimo wszystko odwrócił się do niego z powrotem, wyciągając z plecaka małą sakiewkę z wodą i jedną ze swoich starych koszulek, jaką zapakował, kiedy wychodził.
Rozerwał materiał i w skupieniu rozlał na niego wodę, najpierw przykładając ją do ramienia Smoka, który o dziwo chciał współpracować. Uśmiechnął się lekko, jednak kiedy podniósł wzrok i dostrzegł, że Kris wciąż wpatruje się w niego z uwagą, nadął policzki, zaciskając ze wstydu wargę. Ten Smok sobie z nim pogrywał, to pewniak. Próbował zająć się opatrywaniem jego ran, ale fakt, że wielkie oczy Krisa wciąż niemal penetrowały sobą jego twarz, tylko bardziej wszystko pogarszał.
- Możesz przestać się w końcu tak na mnie gapić? - ciemnowłosy wydął wargę, patrząc na chłopaka spod przymrużonych powiek. - To mnie rozprasza!
Blondyn zaśmiał się cicho, ale niski ton jego głosu idealnie odbił się w uszach Pandy, pozostawiając na psychice dziwny ślad pod postacią niewyjaśnionego zawstydzenia i pewnego rodzaju zamotania. Ten Smok coraz bardziej zaczął go wkurzać, ale w głębi siebie cieszył się, że go odnalazł. Dziadek na pewno byłby z niego dumny, gdyby jeszcze żył, prawda?
Mała łza zakręciła się w jego oku, powodując, że musiał wytrzeć ją swoim rękawem, by Kris, który właśnie w najlepsze bawił się płomieniem ognia na swoim palcu i to on stanowił dla niego najciekawszą rzecz w tym momencie, nie zauważył jego łez. Nie chciał po prostu wyjść przy nim na słabego – chociaż pewnie Kris i tak go za takiego uważał.
Westchnął cicho i przymknął na chwilę powieki, ponownie biorąc się za opatrywanie ran chłopaka. Sam przecież sobie tego nie zrobi, nie?
- Widzę. - ciemnowłosy zrzucił dłoń smoka ze swoich barków i odwrócił się do niego tyłem obrażony, ówcześnie prychając cicho.
- To co? Rany same się nie zagoją, nie Pando? - usłyszał niski szept tuż przy swoim małym, krągłym uszku, przez co zadrżał nieznacznie, starając się, by na jego twarz nie wkradł się niechciany tak bardzo rumieniec.
- Teraz to sobie możesz. - ale jednak mimo wszystko odwrócił się do niego z powrotem, wyciągając z plecaka małą sakiewkę z wodą i jedną ze swoich starych koszulek, jaką zapakował, kiedy wychodził.
Rozerwał materiał i w skupieniu rozlał na niego wodę, najpierw przykładając ją do ramienia Smoka, który o dziwo chciał współpracować. Uśmiechnął się lekko, jednak kiedy podniósł wzrok i dostrzegł, że Kris wciąż wpatruje się w niego z uwagą, nadął policzki, zaciskając ze wstydu wargę. Ten Smok sobie z nim pogrywał, to pewniak. Próbował zająć się opatrywaniem jego ran, ale fakt, że wielkie oczy Krisa wciąż niemal penetrowały sobą jego twarz, tylko bardziej wszystko pogarszał.
- Możesz przestać się w końcu tak na mnie gapić? - ciemnowłosy wydął wargę, patrząc na chłopaka spod przymrużonych powiek. - To mnie rozprasza!
Blondyn zaśmiał się cicho, ale niski ton jego głosu idealnie odbił się w uszach Pandy, pozostawiając na psychice dziwny ślad pod postacią niewyjaśnionego zawstydzenia i pewnego rodzaju zamotania. Ten Smok coraz bardziej zaczął go wkurzać, ale w głębi siebie cieszył się, że go odnalazł. Dziadek na pewno byłby z niego dumny, gdyby jeszcze żył, prawda?
Mała łza zakręciła się w jego oku, powodując, że musiał wytrzeć ją swoim rękawem, by Kris, który właśnie w najlepsze bawił się płomieniem ognia na swoim palcu i to on stanowił dla niego najciekawszą rzecz w tym momencie, nie zauważył jego łez. Nie chciał po prostu wyjść przy nim na słabego – chociaż pewnie Kris i tak go za takiego uważał.
Westchnął cicho i przymknął na chwilę powieki, ponownie biorąc się za opatrywanie ran chłopaka. Sam przecież sobie tego nie zrobi, nie?
Jest zbyt leniwy, a
co najważniejsze okropnie wkurzający!
No dobra, z tym leniwym trochę przesadził, ale jak na początek znajomości, to nieźle potrafił go zirytować.
No dobra, z tym leniwym trochę przesadził, ale jak na początek znajomości, to nieźle potrafił go zirytować.
*
- Channie, przestań
w końcu chodzić po tym korytarzu w tą i z powrotem, to ci nic nie
pomoże! - Baekhyun usiadł znudzony pod jedną ze skał, wciąż
wpatrując się z uwagą, za zdenerwowanym Feniksem.
Jego skrzydła rozpościerały się wciąż po jaskini, a gorąco wcale nie chciało zmaleć, wręcz przez tą całą sytuację, tylko coraz mocniej podsycało złość Chanyeola, a płomienie stawały się jeszcze bardziej parzące i szybko roztapiały sobą skały groty. Rude loki Feniksa przysłaniały sobą pół jego twarzy, a co za tym idzie, wielkie, błyszczące teraz w gniewie oczy i mocno zmarszczone, cienkie brwi. Za chwilę jednak podniósł wzrok na Baekhyuna, mrużąc podejrzliwie powieki i syknął.
- Nie wkurzaj mnie, Baekhyun! - ogień na jego skrzydłach wzmocnił się, a jeden zamach spowodował, że ogień niemal wytrysnął na głazy tuż koło twarzy brązowowłosego i przy samej jego głowie niemal wszystko stopił.
Byun zadrżał, spoglądając na twarz Feniksa wielkimi, przerażonymi oczami i skulił się w kłębek, okręcając dłonie dokoła własnych kolan. Chanyeol zaś uśmiechnął się jadowicie na zachowanie chłopaka, prychając jedynie pod nosem. Obrócił się na pięcie i powolnym krokiem podszedł do niższego, ujmując w palce jego podbródek i mruknął cicho.
- Boisz się, co?
Młodszy przełknął jedynie głośno ślinę, spoglądając w jaśniejące w świetle ognia oczy rudowłosego i skinął głową.
- I dobrze, bo powinieneś, jesteś tylko człowiekiem, wiesz, że mogę cię zniszczyć, prawda?
Kolejne skinięcie głową ze strony Byuna, a u Chanyeola jeden zwycięski uśmiech. Wygięte kąciki ust w górę i pewne siebie spojrzenie w chłopaka naprzeciw niego.
- Więc lepiej się słuchaj.
Cisza. Słyszalny był jedynie szum spalającego się ognia. Baekhyun odetchnął ze strachu, kiedy Feniks odsunął się od niego na bezpieczną odległość i spojrzał w bok. No tak, przecież był tylko sługą.
Sługą, który w sumie i tak traktowany był jak rzecz. A Chanyeol... Wciąż nie wiedział dlaczego był on taki okropny. Dlaczego taki się stał? Dlaczego...?
Przygryzł wargę i w końcu wydusił z siebie.
- Dlaczego... Dlaczego taki jesteś, Chanyeol? Przecież wiesz, że jestem po twojej stronie... mimo że jesteś, jaki jesteś, dalej przy tobie trwam. Dlaczego mam się ciebie bać?
Feniks spojrzał na niego ze zdziwieniem, szeroko otwierając oczy. Cała złość nagle jakby w jednym momencie się z niego ulotniła, a w głowie zrodziło miliard pytań na temat samego siebie. Ogień, jaki pałał z jego skrzydeł, nagle zmalał, a pozostały jedynie śladowe ilości mniejszych ognistych, jarzących się piór. Dlaczego Baekhyun się go o to zapytał?
Westchnął cicho, siadając naprzeciwko chłopaka i odgarnął powolnym ruchem kilka kosmyków swoich loków za ucho. Uniósł głowę i przechylając ją, spojrzał w oczy człowieka. Uśmiechnął się gorzko i oblizał lekko dolną wargę, mówiąc.
Jego skrzydła rozpościerały się wciąż po jaskini, a gorąco wcale nie chciało zmaleć, wręcz przez tą całą sytuację, tylko coraz mocniej podsycało złość Chanyeola, a płomienie stawały się jeszcze bardziej parzące i szybko roztapiały sobą skały groty. Rude loki Feniksa przysłaniały sobą pół jego twarzy, a co za tym idzie, wielkie, błyszczące teraz w gniewie oczy i mocno zmarszczone, cienkie brwi. Za chwilę jednak podniósł wzrok na Baekhyuna, mrużąc podejrzliwie powieki i syknął.
- Nie wkurzaj mnie, Baekhyun! - ogień na jego skrzydłach wzmocnił się, a jeden zamach spowodował, że ogień niemal wytrysnął na głazy tuż koło twarzy brązowowłosego i przy samej jego głowie niemal wszystko stopił.
Byun zadrżał, spoglądając na twarz Feniksa wielkimi, przerażonymi oczami i skulił się w kłębek, okręcając dłonie dokoła własnych kolan. Chanyeol zaś uśmiechnął się jadowicie na zachowanie chłopaka, prychając jedynie pod nosem. Obrócił się na pięcie i powolnym krokiem podszedł do niższego, ujmując w palce jego podbródek i mruknął cicho.
- Boisz się, co?
Młodszy przełknął jedynie głośno ślinę, spoglądając w jaśniejące w świetle ognia oczy rudowłosego i skinął głową.
- I dobrze, bo powinieneś, jesteś tylko człowiekiem, wiesz, że mogę cię zniszczyć, prawda?
Kolejne skinięcie głową ze strony Byuna, a u Chanyeola jeden zwycięski uśmiech. Wygięte kąciki ust w górę i pewne siebie spojrzenie w chłopaka naprzeciw niego.
- Więc lepiej się słuchaj.
Cisza. Słyszalny był jedynie szum spalającego się ognia. Baekhyun odetchnął ze strachu, kiedy Feniks odsunął się od niego na bezpieczną odległość i spojrzał w bok. No tak, przecież był tylko sługą.
Sługą, który w sumie i tak traktowany był jak rzecz. A Chanyeol... Wciąż nie wiedział dlaczego był on taki okropny. Dlaczego taki się stał? Dlaczego...?
Przygryzł wargę i w końcu wydusił z siebie.
- Dlaczego... Dlaczego taki jesteś, Chanyeol? Przecież wiesz, że jestem po twojej stronie... mimo że jesteś, jaki jesteś, dalej przy tobie trwam. Dlaczego mam się ciebie bać?
Feniks spojrzał na niego ze zdziwieniem, szeroko otwierając oczy. Cała złość nagle jakby w jednym momencie się z niego ulotniła, a w głowie zrodziło miliard pytań na temat samego siebie. Ogień, jaki pałał z jego skrzydeł, nagle zmalał, a pozostały jedynie śladowe ilości mniejszych ognistych, jarzących się piór. Dlaczego Baekhyun się go o to zapytał?
Westchnął cicho, siadając naprzeciwko chłopaka i odgarnął powolnym ruchem kilka kosmyków swoich loków za ucho. Uniósł głowę i przechylając ją, spojrzał w oczy człowieka. Uśmiechnął się gorzko i oblizał lekko dolną wargę, mówiąc.
- Chcę żeby
wszyscy się mnie bali. Chcę być tym, przed którym wszystkie
kolana zegną się wpół, a umysły będą wiedziały, kto tu jest
prawdziwym zwycięzcą. Chcę mieć wszystko pod panowaniem... Chcę
się zemścić. - brązowowłosy spojrzał na niego z zaciekawieniem;
odkąd Feniks go tutaj znalazł, nigdy nie miał odwagi, by spytać
się go, czemu taki był.
Nigdy nie odważył się mu jakkolwiek sprzeciwić. Dotąd niemal nic o nim nie wiedział.
W głębi siebie miał wrażenie, że ten chłopak cale nie był taki zły, na jakiego wyglądał, po prostu dla Byuna wydawało się, jakby to coś złego spotkało go w życiu i właśnie to tak bardzo go odmieniło.
Skinął głową, spoglądając w ciemne oczy Chanyeola.
- Na kim? Kto zrobił ci krzywdę?
Wyższy chłopak uśmiechnął się jadowicie, odchylając głowę i spoglądając wielkimi, niemalże rozżalonymi oczami w górę na niebo, gdzie poza skałami, widniał tylko jego jeden skrawek, w dużej, skalistej dziurze jaskini.
- Smoki... One... Wtargnęły do mojej krainy. Wtargnęły i niemal spaliły wszystko żywcem. Spaliły za nic. - Feniks zaczął mówić, co i raz z emocji zaciskając pięść – Wszystko stało się, kiedy byłem mały. Żyłem w spokoju w swojej krainie wraz z innymi feniksami, moja rodzina była szczęśliwa, każdy dzień był taki, jaki powinien. Koło naszej krainy, kilkadziesiąt kroków dalej, mieszkały sobie smoki. Żyliśmy w zgodzie, ba byliśmy niemal przyjaciółmi, wiesz?
Baekhyun uniósł brew widząc smutek na twarzy Chanyeola. Co tego biednego Feniksa spotkało?
- Nie mogły spalić twojego domu za nic. - wtrącił ściszonym głosem i spojrzał w jego oczu ze smutkiem.
- Wiesz... Moja wioska została spalona za to, że... Feniksy porwały tą kostkę, którą uwięziłem na górze jaskini.
Nigdy nie odważył się mu jakkolwiek sprzeciwić. Dotąd niemal nic o nim nie wiedział.
W głębi siebie miał wrażenie, że ten chłopak cale nie był taki zły, na jakiego wyglądał, po prostu dla Byuna wydawało się, jakby to coś złego spotkało go w życiu i właśnie to tak bardzo go odmieniło.
Skinął głową, spoglądając w ciemne oczy Chanyeola.
- Na kim? Kto zrobił ci krzywdę?
Wyższy chłopak uśmiechnął się jadowicie, odchylając głowę i spoglądając wielkimi, niemalże rozżalonymi oczami w górę na niebo, gdzie poza skałami, widniał tylko jego jeden skrawek, w dużej, skalistej dziurze jaskini.
- Smoki... One... Wtargnęły do mojej krainy. Wtargnęły i niemal spaliły wszystko żywcem. Spaliły za nic. - Feniks zaczął mówić, co i raz z emocji zaciskając pięść – Wszystko stało się, kiedy byłem mały. Żyłem w spokoju w swojej krainie wraz z innymi feniksami, moja rodzina była szczęśliwa, każdy dzień był taki, jaki powinien. Koło naszej krainy, kilkadziesiąt kroków dalej, mieszkały sobie smoki. Żyliśmy w zgodzie, ba byliśmy niemal przyjaciółmi, wiesz?
Baekhyun uniósł brew widząc smutek na twarzy Chanyeola. Co tego biednego Feniksa spotkało?
- Nie mogły spalić twojego domu za nic. - wtrącił ściszonym głosem i spojrzał w jego oczu ze smutkiem.
- Wiesz... Moja wioska została spalona za to, że... Feniksy porwały tą kostkę, którą uwięziłem na górze jaskini.
Kiedy tylko to usłyszał, otworzył szeroko oczy i
zamrugał nimi po kilka razy nie mogąc w to uwierzyć. Podsunął
się bliżej Feniksa i westchnął cicho.
- A nie porwały, prawda?
Chanyeol prychnął.
- Myślisz, że po co było nam robić kolejną wojnę? Kostka owszem, należała do Smoków, ale żaden z Feniksów z mojej wioski nie chciał jej kraść, czy zagarniać tylko dla siebie... Tylko po prostu użyć trochę jej mocy w naszej krainie. Chcieliśmy polepszyć jej stan.
- Ale... - wtrącił znów Byun, jednak Yeol wciąż mówił, jakby był w jakimś transie.
- Mój ojciec poszedł do smoczej krainy i bez pozwolenia pożyczył kostkę... ale miał od razu zaraz ją oddać! Jednak... nie zdążył. Smoki w szale furii spaliły naszą wioskę, a moją rodzinę niemal żywcem. Na moich... - uciął, zaciskając usta w cienką linię, po chwili krzyknął, a do jego oczu zaczęły zbierać się łzy – Na moich oczach... spaliły całą moją rodzinę. Byłem małym dzieckiem... a one wyrządziły mi taką krzywdę... Ja... Tylko ja przeżyłem, bo uciekłem. Udało mi się wydostać sprzed szalonego ognia, ale...
Chanyeol upadł na ziemię, blask jego jasnych skrzydeł zgasł, a na twarzy pojawił się jedynie ból i spływające łzy po policzkach. Baekhyun podniósł się pędem z miejsca i nie licząc się z konsekwencjami, przytulił go mocno do siebie. Westchnął ciężko, zaciskając mocno palce na jego koszulce i opierając brodę na ramieniu.
- Channie... - wyszeptał ciepłym głosem, gładząc jego plecy, ale usłyszał tylko śmiech z jego ust.
- Zemszczę się. Kiedy tylko odnajdę tego cholernego smoka i durną pandę, rozkażę im zrobić dla siebie wszystko, co będę chciał. Kris będzie musiał aktywować kostkę i wtedy ich pozabijam... Rozszarpię. SPALĘ ŻYWCEM. - krzyknął, dając nacisk na ostatnie słowa i odepchnął od siebie chłopaka.
Wstał z ziemi, jego oczy na nowo zapłonęły ogniem zemsty, a skrzydła rozpostarły się po jaskini, powodując okropny gorąc wewnątrz. Niższy odsunął się od niego, ale wciąż spoglądał z fascynacją. Ten Feniks... Był tak bardzo biedny, ale jednocześnie zagubiony. A on zupełnie nie wiedział, jak miał mu pomóc.
Jedyne, co mógł zrobić, to czekać. Czekać i trwać przy nim, dopóki nie odzyska pełnej władzy umysłu. Ale czy mógł o nim powiedzieć, że był psychiczny? Nie. Po prostu przeżył zbyt wiele i teraz domaga się swojego. Pragnie sprawiedliwości. Tylko niestety chce ją dostać tymi czarnymi ścieżkami.
Baekhyun westchnął głucho, wstał z zimnej podłogi w jaskini i ruszył powoli przed siebie. Chciał, by Chanyeol pobył teraz chwilę sam. By po prostu sobie to wszystko przemyślał i uspokoił emocje. Jednak, kiedy miał już skręcić w jeden ze skalistych korytarzy, usłyszał zapłakany, ale równie niski i przyjemny dla uszu głos.
- Baekhyun, wracaj. Zaraz ruszamy.
- Dokąd? - ten tylko odwrócił zdziwiony głowę.
- No jak to dokąd? Oczywiście, że po tego cholernego Smoka. Na pewno nie zdążył jeszcze uciec daleko.
I już wiedział, że reszta nie zapowiadała się przyjemnie. Z czasem zastanawiał się, dlaczego on jeszcze tak długo trwał przy boku tego Feniksa... Strach? Z jednej strony tak, jednak miał wrażenie, że z biegiem czasu po prostu zaczął się do niego przyzwyczajać.
Westchnął cicho. Chyba musi się do tego bardziej przygotować psychicznie.
- A nie porwały, prawda?
Chanyeol prychnął.
- Myślisz, że po co było nam robić kolejną wojnę? Kostka owszem, należała do Smoków, ale żaden z Feniksów z mojej wioski nie chciał jej kraść, czy zagarniać tylko dla siebie... Tylko po prostu użyć trochę jej mocy w naszej krainie. Chcieliśmy polepszyć jej stan.
- Ale... - wtrącił znów Byun, jednak Yeol wciąż mówił, jakby był w jakimś transie.
- Mój ojciec poszedł do smoczej krainy i bez pozwolenia pożyczył kostkę... ale miał od razu zaraz ją oddać! Jednak... nie zdążył. Smoki w szale furii spaliły naszą wioskę, a moją rodzinę niemal żywcem. Na moich... - uciął, zaciskając usta w cienką linię, po chwili krzyknął, a do jego oczu zaczęły zbierać się łzy – Na moich oczach... spaliły całą moją rodzinę. Byłem małym dzieckiem... a one wyrządziły mi taką krzywdę... Ja... Tylko ja przeżyłem, bo uciekłem. Udało mi się wydostać sprzed szalonego ognia, ale...
Chanyeol upadł na ziemię, blask jego jasnych skrzydeł zgasł, a na twarzy pojawił się jedynie ból i spływające łzy po policzkach. Baekhyun podniósł się pędem z miejsca i nie licząc się z konsekwencjami, przytulił go mocno do siebie. Westchnął ciężko, zaciskając mocno palce na jego koszulce i opierając brodę na ramieniu.
- Channie... - wyszeptał ciepłym głosem, gładząc jego plecy, ale usłyszał tylko śmiech z jego ust.
- Zemszczę się. Kiedy tylko odnajdę tego cholernego smoka i durną pandę, rozkażę im zrobić dla siebie wszystko, co będę chciał. Kris będzie musiał aktywować kostkę i wtedy ich pozabijam... Rozszarpię. SPALĘ ŻYWCEM. - krzyknął, dając nacisk na ostatnie słowa i odepchnął od siebie chłopaka.
Wstał z ziemi, jego oczy na nowo zapłonęły ogniem zemsty, a skrzydła rozpostarły się po jaskini, powodując okropny gorąc wewnątrz. Niższy odsunął się od niego, ale wciąż spoglądał z fascynacją. Ten Feniks... Był tak bardzo biedny, ale jednocześnie zagubiony. A on zupełnie nie wiedział, jak miał mu pomóc.
Jedyne, co mógł zrobić, to czekać. Czekać i trwać przy nim, dopóki nie odzyska pełnej władzy umysłu. Ale czy mógł o nim powiedzieć, że był psychiczny? Nie. Po prostu przeżył zbyt wiele i teraz domaga się swojego. Pragnie sprawiedliwości. Tylko niestety chce ją dostać tymi czarnymi ścieżkami.
Baekhyun westchnął głucho, wstał z zimnej podłogi w jaskini i ruszył powoli przed siebie. Chciał, by Chanyeol pobył teraz chwilę sam. By po prostu sobie to wszystko przemyślał i uspokoił emocje. Jednak, kiedy miał już skręcić w jeden ze skalistych korytarzy, usłyszał zapłakany, ale równie niski i przyjemny dla uszu głos.
- Baekhyun, wracaj. Zaraz ruszamy.
- Dokąd? - ten tylko odwrócił zdziwiony głowę.
- No jak to dokąd? Oczywiście, że po tego cholernego Smoka. Na pewno nie zdążył jeszcze uciec daleko.
I już wiedział, że reszta nie zapowiadała się przyjemnie. Z czasem zastanawiał się, dlaczego on jeszcze tak długo trwał przy boku tego Feniksa... Strach? Z jednej strony tak, jednak miał wrażenie, że z biegiem czasu po prostu zaczął się do niego przyzwyczajać.
Westchnął cicho. Chyba musi się do tego bardziej przygotować psychicznie.
*
Głośny szum
świerszczy odbijał się w jego uszach coraz bardziej. Nie sądził
wręcz, że wraz ze Smokiem spędzi jeszcze tak długi czas na
czekaniu zamiast w końcu ruszyć w drogę. Myślał, że może jakoś
za godzinę ruszą do jego domu, jednak jak się okazało niebo
spowiła już wielka nocna czerń, a on razem z Krisem, nie śmieli
nawet jeszcze ruszyć.
Westchnął przeciągle, powoli podnosząc się z trawy spod drzewa i ruszył wolnym krokiem w stronę Krisa, który od dobrych kilku minut kucał przed jeziorem i rysował na jego tafli ogniem z palca wskazującego, jakieś dziwne kształty.
Nachylił się nad nim i nieśmiało trącił czubkiem palca jego policzek, dociskając się do niego mocno, ale zaczepnie, po czym uśmiechnął się lekko.
- Długo jeszcze?
Westchnął przeciągle, powoli podnosząc się z trawy spod drzewa i ruszył wolnym krokiem w stronę Krisa, który od dobrych kilku minut kucał przed jeziorem i rysował na jego tafli ogniem z palca wskazującego, jakieś dziwne kształty.
Nachylił się nad nim i nieśmiało trącił czubkiem palca jego policzek, dociskając się do niego mocno, ale zaczepnie, po czym uśmiechnął się lekko.
- Długo jeszcze?
Jasnowłosy uniósł
lekko kąciki ust i zakręcił z ognia małą podobiznę pandy, która
szybko zniknęła, łaskotana przez taflę jeziora.
- Aż tak ci się śpieszy? - mruknął niskim tonem, przez co Tao przeszły od razu dreszcze i niekontrolowanym ruchem zarumienił się.
- Nie, po prostu Feniks może nas szukać, a poza tym, jest noc, a ja nie lubię siedzieć samemu na takim pustkowiu.
Kris odwrócił się przodem do Tao i spojrzał mu pewnym wzrokiem w jego przestraszone oczy. Płomień, jaki zapalił nagle na jednej z dłoni idealnie rozświetlił twarz ciemnowłosego i ukazał również te czerwone pląsy. Kris nie mógł się przez to powstrzymać, by nie zaśmiać się do jego ucha, tym swoim niskim tonem głosu, który Tao po krótkiej znajomości z nim określił już w swojej głowie jako naprawdę pociągający i nie poczochrać mu swoją wielką dłonią tej małej, czarnej główki z wystającymi, okrągłymi uszami.
- Jestem zbyt zmęczony, wyruszymy jutro z rana, dobrze?
Tao westchnął cicho i ostatecznie pokiwał głową, odchodząc powolnym krokiem od Krisa, by udać się pod drzewo, jednak uniemożliwił mu to uścisk na nadgarstku. Jęknął cicho, odwracając głowę, kiedy okazało się, że jego twarz od tej krisowej dzieliło zaledwie parę milimetrów.
Spojrzał na niego z przerażeniem, chcąc się uwolnić, kiedy nagle jego małe, pandzie ucho usłyszało ciche:
- Dziękuję, Tao.
Wtedy poczuł, jak serce zabiło mu znacznie mocniej, a świat jakby na chwilę zatrzymał się w jednym miejscu.
Poczuł się szczęśliwy.
- Aż tak ci się śpieszy? - mruknął niskim tonem, przez co Tao przeszły od razu dreszcze i niekontrolowanym ruchem zarumienił się.
- Nie, po prostu Feniks może nas szukać, a poza tym, jest noc, a ja nie lubię siedzieć samemu na takim pustkowiu.
Kris odwrócił się przodem do Tao i spojrzał mu pewnym wzrokiem w jego przestraszone oczy. Płomień, jaki zapalił nagle na jednej z dłoni idealnie rozświetlił twarz ciemnowłosego i ukazał również te czerwone pląsy. Kris nie mógł się przez to powstrzymać, by nie zaśmiać się do jego ucha, tym swoim niskim tonem głosu, który Tao po krótkiej znajomości z nim określił już w swojej głowie jako naprawdę pociągający i nie poczochrać mu swoją wielką dłonią tej małej, czarnej główki z wystającymi, okrągłymi uszami.
- Jestem zbyt zmęczony, wyruszymy jutro z rana, dobrze?
Tao westchnął cicho i ostatecznie pokiwał głową, odchodząc powolnym krokiem od Krisa, by udać się pod drzewo, jednak uniemożliwił mu to uścisk na nadgarstku. Jęknął cicho, odwracając głowę, kiedy okazało się, że jego twarz od tej krisowej dzieliło zaledwie parę milimetrów.
Spojrzał na niego z przerażeniem, chcąc się uwolnić, kiedy nagle jego małe, pandzie ucho usłyszało ciche:
- Dziękuję, Tao.
Wtedy poczuł, jak serce zabiło mu znacznie mocniej, a świat jakby na chwilę zatrzymał się w jednym miejscu.
Poczuł się szczęśliwy.
Poczuł się
doceniony.
Poczuł się po prostu potrzebny.
Uśmiechnął się do niego nieśmiało i pogładził wierzchem dłoni ten delikatny, smoczy policzek.
- Nie, to ja dziękuję, że nie uciekłeś i mnie zaakceptowałeś.
Poczuł się po prostu potrzebny.
Uśmiechnął się do niego nieśmiało i pogładził wierzchem dłoni ten delikatny, smoczy policzek.
- Nie, to ja dziękuję, że nie uciekłeś i mnie zaakceptowałeś.
'Nie, to ja dziękuję, że nie uciekłeś i mnie zaakceptowałeś' - jedno zdanie, a tyle mi przypomniało.
OdpowiedzUsuńWspaniale, wspaniale to wymyśliłaś. Ten płomień, te podziękowania - słuchałam przy tym wolnej piosenki i tak jakoś chyba zbyt bardzo się w to wszystko wczułam, albo? Początek też wyszedł super - od razu zachęciło do przeczytania, zagłębienia się w treść rozdziału. No po prostu aż brak słów. Nie potrafię opisać tego, jak bardzo podoba mi się ten rozdział - po przeczytaniu wszystkich części, według mnie, to właśnie ten jest najlepszy. Wiesz... dzięki Tobie przekonałam się do EXO. Jakoś wcześniej nie bardzo potrafiłam z nimi czytać, a teraz... teraz to po prostu bajka.
Weny!
Pozdrawiam, Blackey.
HGLEFGAKJEWGFAEJBVGFEJAGBLKAEHGASBHGLADGAKEBHBASHDDALKHFLKSAGBFJSAFHBJSDFGSFHSDGAYGFSYFGASFTQTPEHGCVEBRAHGALVRA ♥
OdpowiedzUsuńCAMUSIU NO! CIEDNY CEKONIK NO! gŁUPI fENIKS GO STRASZY! CZUŁAM MAŁE DRESZCZE, ZE MOŻE ZARAZ CHAN RZUCI SIĘ NA BEKA I GO CHOCIAŻ POCAŁUJE! A tu masło :c
Taorisek! :33 No, ale weź oszczędź chociaż Pandę T-T Albo niech Bekon zajmie się Pandą czy coś ;-;
WIĘCEJ CHCĘ ._. Czytając to czułam się jakbym bajkę na dobranoc czytała XD
Bobowe!
OdpowiedzUsuńIdealny tekst na relaks ;)
Aaaaaaaii~~ Tęskniłam za tym ;_;
OdpowiedzUsuńTylko czemu tak chaotycznie napisane? ><
Poprawiasz swoje teksty, ne? Nie gub się w zdaniach, bo dobrze piszesz, a jak gubię się w tym co jest napisane to głowa mnie boli i mniej przyjemności z czytania xd
Czanjol nie jest taki zły :'c
Czeba mu pomóc, Baek opamiętaj nam Czanjola :CC
~Di
Nominowałam Cię do Versatille Blogger Award.
OdpowiedzUsuńhttp://the3reasons.blogspot.com/
Kya, najlepszy rozdział z tego opowiadania <3 Dosłownie! Ogólnie uwielbiam jak piszesz, dlatego też nominowałam Cię do Versatile Blogger Award.
OdpowiedzUsuńChanyeol...
OdpowiedzUsuńTo dlatego jesteś zły?
Smoki, to groźne stworzenia i (jak widać) nawet w bajkach potrafią pokazać swoje pazurki.
"Nie rób drugiemu, co tobie nie miłe"
Myślę, że postąpiłabym mimo wszystko jak Feniks...
Lub może nie? ... eh :/ *niezdecydowana*
Przede wszystkim jak chcieli pożyczyć kostkę, to lepiej, żeby się najpierw spytali O.o
No nie ważne...
Momenty TaoRis *.*
Szczególnie, że Tao jest tutaj taki słodki *__*
AAA!!!
"-Skradasz się do mnie niczym jedna z powabnych dziewic, Pando. "
HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA!
Nawet nie wiesz jak się ryłam z tekstu Krisa. To było GENIALNE. ^^
lecę :*
J.
Ten rozdział jest piękny. Nie wiem dlaczego ale lepiej i bardziej się w niego wczułam niż w prolog i poprzednie dwa rozdziały.
OdpowiedzUsuńIdę czytać dalej. na prawdę fascynujące.
A jeszcze druga część czeka :)