Blog z opowiadaniami yaoi z zespołami z koreańskiego popu, poświęcony w większości fanfiction o zespole EXO. Większość tylko z tej tematyki, ale jestem pewna, że trafi się również coś innego. Nie lubisz, nie czytaj.

Nie z tego świata - Pierwszy.




Tytuł: Nie z tego świata
Typ: Seria. [Rozdział 1]
Gatunek: AU
Paringi: OT12 [KrisYeol, SuChen]
Ostrzeżenia: Przekleństwa pewnie i dużo cukru .3.
Długość: 5264 słowa 
Notka autorska: Dzień dobry wieczór wszystkim. Pewnie się cieszycie, że kolejna notka leci tak szybko, co? Tak wiem, ja też. <3 Jest 26.06 godzina 00:35 a ja właśnie skończyłam pierwszy rozdział opowiadania Nie z tego świata. Wiem, jesteście ze mnie dumne, ja z siebie też! c:Ale mówiąc serio, muszę Wam powiedzieć, że bardzo mi się podoba ten rozdział. Może i z początku wydaje się nieco nudny, no ale, z czasem wszystko się rozkręci, obiecuję.
A, i ostrzegam. Nadmierna ilość cukru. Próchnica gwarantowana o3o
Dobra, nie marudzę tylko daję. C:
I mam nadzieję, że będziecie komentować. ;-;'



Głośny, mocno irytujący dźwięk budzika od dobrych kilku sekund zdążył niemalże rozsadzić mu głowę. Warknął cicho podenerwowany i zaczynając przewracać się w białym puchu miękkiej kołdry własnego łóżka, w końcu wyciągnął dłoń i wyłączył brzęczące nieznośnie urządzenie. Trochę mu zajęło, zanim otworzł zaspane oczy, zanim zwlókł się z posłania i zanim po prostu wstał, mając tą świadomość, że jednak nie znajduje się już w krainie Morfeusza, a po prostu w prawdziwym świecie.
Można by rzec, że nawet kiedy dopiero budził się co kolejny ranek, to i tak za każdym razem wyglądał seksownie. Jasne, poczochrane włosy ułożone w porządnym nieładzie sprawiały, że miał w sobie jeszcze więcej seksapilu niż dotychczas, a sam jego wygląd, czyli idealnie opinające chude, długie nogi bokserki, a w nie niechlujnie wsunięta nieco zmiętoszona biała koszulka układająca się niemal perfekcyjnie na dużych, silnych ramionach, miały w sobie to coś.
Westchnął cicho i przeciągając się zgrabnym, niemal kocim ruchem powoli wstał, wychodząc ze swojej sypialni. Spojrzał jeszcze kątem oka na idealnie ułożoną pościel po drugiej stronie łóżka – jak widać jego partnerka już dawno temu się obudziła. Pokręcił głową i oparł się lekko dłonią o framugę drzwi prowadzących już do salonu.
Chyba po raz kolejny zapowiadał się długi, nudny, mozolny dzień.
- Kochanie, już wstałeś? - uniósł głowę znudzony, tym samym podnosząc brew nieco ku górze.
Po raz kolejny ta sama, nudna śpiewka.
Przed jego oczami pojawiła się wesoła, promieniście uśmiechnięta twarz czarnowłosej, drobnej dziewczyny, trzymającej w kucharskich rękawiczkach garnek ze świeżo ugotowanym ryżem. Kris wykrzywił usta, siląc się na naprawdę miły uśmiech w jej stronę, ale chyba coś mu to nie wychodziło. Nie chciał on jednak jakoś mocno zranić Ziyi mimo że czuł do niej to, co czuł, czyli najprościej mówiąc: nic. Była całkiem miłą i opiekuńczą dziewczyną, lecz jednak na jakiekolwiek uczucia z jego strony młoda liczyć nie mogła. Tu nawet nie chodzi o to, że miała dopiero niedawno skończone dziewiętnaście lat i była pełnoletnia, Kris nie dość, że ze swoim wyglądem, ale i wiekiem, czuł się przy niej niczym pedofil.
Uniósł kąciki ust nieco wyżej i pokiwał głową.
- Wychodzisz gdzieś dzisiaj?
Ziya wesoło pokręciła głową na boki, odlewając ryż do wolno stojącego garnka. Podeszła powolnym krokiem w stronę Krisa i uśmiechając się dość uroczo, wspięła się na palce i lekko musnęła ustami policzek chłopaka. Nie żeby coś – po prostu się z nim przywitała. Potem odeszła w ciszy przygotowując posiłek, po czym wszystko postawiła na niskim stole i przy nim usiadła. Spojrzała jeszcze swoimi wielkimi oczami w stronę Krisa i uśmiechnęła się ciepło.
- Nie będziesz jadł? Ja nigdzie nie wychodzę, jak pytałeś wcześniej, a co się stało?
Blondyn spojrzał na nią w zamyśleniu i sięgnął dłonią do kanapy, na której leżała wyprasowana koszula oraz ciemne, zdarte już nieco jeansy. Potem po prostu zniknął w łazience, zamykając się w niej na kluczyk.
Oparł dłonie na zlewie i spojrzał w szybko wpływający z kranu strumień wody. Zdawało się, że nawet i on potrafił go w aktualnym obrocie spraw wyprowadzić z równowagi. To wszystko działo się zdecydowanie za szybko, to wszystko nie było na jego nerwy, chociaż po dwóch miesiącach chyba już zdążył się przyzwyczaić. Zacisnął mocno palce na marmurowym obiciu, po czym spojrzał w lustro i uśmiechnął się z przekąsem.
Jak długo z tym wytrzyma?
Nie zajęło mu jakoś specjalnie długo siedzenie w toalecie, bowiem już za dobre dziesięć minut wyszedł z domu, zabierając ze sobą po drodze swoje świecące złotem klucze od czerwonego mercedesa, który załatwił mu ojciec.
Jednak chwilę przed samym wyjściem, zatrzymała go zatroskana twarz Ziyi, która pociągnęła go za nadgarstek. Uniosła niewinny wzrok na chłopaka i uśmiechnęła się pocieszająco.
- Uważaj na siebie, kochanie. - powiedziała cicho, a jasnowłosy tylko westchnął z przekąsem, wyciągając dłoń, by pogłaskać nią włosy dziewczyny.
Coraz bardziej zaczął się z tym wszystkim męczyć.
A potem wyszedł zostawiając ją samą.

Kiedy tylko stanął w garażu w pierwszej chwili spojrzał w stronę swojego wozu z lekkim uśmiechem, jednak i on za chwilę zniknął z twarzy Wu Fana – bo tak prawilnie się nazywał, ale nie lubił, kiedy ludzie zwracali się do niego w ten sposób, więc dla wszystkich był po prostu Krisem. Samochód tak naprawdę nie był jego, bowiem załatwił mu go ten kochany ojczulek, którego Fan nienawidził niemal całym sercem, ale w aktualnym momencie nie chciał zaprzątać sobie nim głowy. Miał zupełnie inne, ważniejsze rzeczy do roboty.
Tak więc schował klucze do kieszeni szarej marynarki i stwierdził, że pójdzie piechotą.
Nie przejął się nawet tym, że ulice Pekinu mogą być o tej porze zatłoczone.
Po prostu poszedł przed siebie.
A resztę chyba zostawił przeznaczeniu, i temu, że może jednak doczeka się w swoim życiu czegoś innego, niż na irytująca praca, na którą nie miał ochoty.
Zamknął oczy, w duchu szczerze modląc się, by chociaż ten jebany samochód na drodze go potrącił, żeby jego życie nabrało obrotów, ale wiedział, że po pierwsze to nie nastąpi, a po drugie zniszczył by wszystko, co osiągnął. On osiągnął? Nie no, śmieszne. Jeżeli nie liczyć w tym dziewięćdziesięcio dziewięcio procentowego wkładu swojego ojca, to może i wszystko byłaby jego zasługa.
Zacisnął mocniej rękę na teczce z papierami i ze znudzeniem wymalowanym na twarzy spojrzał na wielki budynek stojący w centrum chińskiej aglomeracji. To było jego miejsce. Coś, czego naprawdę nienawidził całym sercem.
Kopnął butem walający się mu pod nogami kamyk i ponownie zamknął się w swoim nudnym, szarym świecie, z którego będzie mógł wyjść dopiero za bite osiem albo nawet dziesięć godzin. No, w końcu jako prezes jednej z większych firm AGD i RTV w Chinach, miał co robić. Albo i nie miał, a musiał zająć czymś swoje szanowne cztery litery, żeby udawać kogoś, kim nie jest.

*

- Panie Krisie, co pan myśli o tym, żeby zmienić kilka sprzętów w naszej firmie na nieco inne... Wie pan, mam na myśli to, że stara nazwa jest już przereklamowana i... no, przydałoby się dać coś bardziej chwytliwego, żeby ludzie kupowali tego więcej...
- Ale co pan gada! Należy po prostu zwiększyć produkcję naszych dotychczasowych rzeczy, a nie jeszcze bawić się w jakieś zamiany nazw. Ludzie nie polecą na chwytliwe nazwy, potrzeba nam ciekawego hasła reklamującego naszą firmę, a wyrób RTV i AGD może pozostać dokładnie taki, jak jest.
- Nie, nie zgadzam się! Musimy coś z tym zrobić, panowie, dajcie panu Krisowi dojść do głosu, on powinien za nas wszystko w spokoju załatwić.
- Ale...
- Panie Krisie, słyszy pan?!

Jasnowłosy na krzyk w pewnym momencie oderwał wzrok znad sterty papierów, które zaczął od dobrych piętnastu minut podpisywać swoim pseudonimem firmowym i spojrzał na zebranych dokoła niego pracowników siedzących przy wielkim stole. Spoglądali na niego w wyczekiwaniu, więc tylko westchnął bezgłośnie, odłożył długopis i posłał im wszystkim znaczące spojrzenia.
- Zajmę się tym później panowie, teraz nie mam do tego głowy.
Nie przejął się jednak cichymi szeptami z ust jego pracowników, bo to i tak on tutaj rządził, a poza tym, i tak w sumie nigdy tych grubych narzekadeł nie słuchał. Jedyne co potrafili, to po prostu wyprowadzić go z równowagi. Odsunął palcami kartki sprzed swojego nosa i ociężałym ruchem ruszył się z krzesła.
Od razu jednak otrzymał sprzeciw na temat swojego czynu.
- No gdzie pan idzie?! Prezesie! Jeszcze nie skończyliśmy!!
- Mamy tyle ważnych spraw do omówienia, nie może pan tak teraz wyjść!!
A on tylko spojrzał na nich z typowym znudzeniem i wielkim politowaniem na twarzy.
- Idę sobie kurwa tam, gdzie mi się podoba, a wy nie macie nic do gadania. Mam was zwolnić?
Kiedy odpowiedziała mu cisza, uniósł głowę, uśmiechając się lekkim, ale jadowitym i pewnym siebie uśmieszkiem, po czym zatrzymał się przy drzwiach wyjściowych z pomieszczenia głównego i mruknął:
- Tak właśnie myślałem. A teraz do roboty!! - wychodząc.
Szczerze, to sam z chęcią zwolniłby się z tej roboty nawet za chwilę, ale ojciec przecież by go za to zabił. Nie miał już siły użerać się z tą durną bandą idiotów nic nie potrafiących zrobić tak, jak trzeba i codziennie słyszeć tą samą, nudną śpiewkę, że jaka to jego firma jest fajna. Owszem, musiał przyznać, że dobrze mu poszło to, by wyrzucić korporację na najwyższe szczeble na rynku chińskim, ale jednak wszystko ma jakieś swoje granice i z czasem po prostu może stać się już wkurzającym przyzwyczajeniem, a nie przyjemnością z robienia swoich zadań.
Ruszył powolnym krokiem przez długi korytarz w swojej firmie, zerkając kątem oka przez szklane szyby, jak ludzie, niczym mrówki, czy zapracowane pszczoły zajmowali się swoimi, przydzielonymi czynnościami. Jedni papierami, drudzy sprawdzali stan przedmiotów, a jeszcze inni pracowali przy komputerach. Pokręcił głową wymijając sekretarki, jakie niosły mu w dłoniach kolejne sterty kartek do podpisania i odprawił je z nimi w zupełnie inną stronę.
Nie miał zwyczajnie ochoty zajmować się tymi bzdurami.
Czuł wewnątrz pewne, niewyjaśnione rozdarcie.
Tylko nie wiedział zupełnie, co się z nim działo.
Niechętnie przysunął się do wielkich, brązowych drzwi, które na środku posiadały przyczepioną również złotą tabliczkę z jego imieniem – osoby najważniejszej w całym tym głupim bagnie. Westchnął ciężko, kiedy nagle poczuł dość mocny uścisk na nadgarstku, więc nieco zaskoczony odwrócił się w stronę dotyku, unosząc brew.
Przed nim stał jeden z jego ważniejszych pracowników, pan Wang. Spoglądał na Krisa, jakby w lekkim przestrachu, trzymając w dłoni przenośne radio i przeskakiwał z jednej nogi na drugą. Wyglądało to nieco komicznie, bowiem był on od niego niższy tak bardzo, że sięgał mu do samej klatki piersiowej. Blondyn spojrzał na mężczyznę, który wbił w niego dziwny, nieodgadniony dla niego wzrok.
- Co się stało?
- Niech pan, panie prezesie słucha...
Że niby co? 
"W Pekinie zaczęły dziać się dziwne rzeczy, na niebie w wielu miejscach pojawiła się wielka smuga światła, która zniknęła po kilku minutach sprawiając wrażenie, jakby spadała w dół. Prosimy nie panikować, mogła być to jedynie kometa, chociaż i to nie jest potwierdzone. Wszystkich naprawdę prosimy o zachowanie spokoju, sytuacja zostanie w najbliższym czasie opanowana, takie światło to nie jest koniec świata."
Jasnowłosy spoglądał na Wanga, jak na jakiegoś totalnego idiotę, po jaką cholerę on mu zajmował głowę takimi, niepotrzebnymi sprawami? Bo co go do jasnej cholery obchodził fakt, że jakieś światło pojawiło się w mieście? Co, może to jeszcze ufoludki, chcące zjeść na obiad wszystkich ludzi? A nie lepiej było sobie znaleźć najprostsze wyjaśnienie, jakim było zwykłe lądowanie samolotu? Ale zaraz... czy w pobliżu znajdowało się, jakiekolwiek lotnisko? Brednie.
Westchnął ciężko i posłał mężczyźnie pełne poirytowania spojrzenie.
- Czy to wszystko, co miał mi pan do powiedzenia?
- Ale...
- Czy to wszystko?! - Kris podniósł ton, przez co niższy aż podskoczył i oddalił się od niego niemal w trybie natychmiastowym.
Pokręcił głową z dezaprobatą, przez dłuższą chwilę jeszcze zastanawiając się nad tym, co mówili przed momentem w radio, jednak i tak wszystko zdało mu się być jedynie bezsensowną głupotą, więc postanowił dać sobie z tym spokój. Dziwne, ale dzisiaj chyba naprawdę wszystko potrafiło go nieźle zdenerwować. Powinien sobie zaparzyć ziółka na uspokojenie, bo nie wiedział, jak długo zniesie to, co się działo dokoła.
Już miał sięgnąć dłonią do klamki, by zamknąć się na bite osiem godzin w swoim biurze, kiedy nagle do jego ucha dotarł głośny huk.
Huk, który brzmiał, jakby coś pękło i rozbiło się na mniejsze części, a potem z łoskotem upadło na ziemię.
Przestraszony uchylił szeroko powieki, rozglądając się we wszelkie strony, kiedy dotarło do niego, że ten huk wydobył się w jego pokoju. Dziwny dreszcz przeszedł go po plecach – czyżby ktoś się tam włamał? Drżącą dłonią złapał za klamkę i kiedy otworzył drzwi na oścież, nie mógł uwierzyć, w to, co widzi.
Pierwsze, co przykuło jego uwagę, to rozbita na kawałeczki szyba, która świeciła mu przed oczami wielką dziurą, poprzez brak szkła. Drugą rzeczą zaś był okropny bałagan w całym jego pokoju. Papiery, segregatory, dokumenty, mazaki, czy inne ważne rzeczy zawsze znajdujące się w biurach, niczym na śmietniku walały się po całym pokoju, powodując, że panował tu tak wielki burdel, jak w domu, którego nie sprzątało się miesiącami, a Kris przecież był pedantem.
Jednak i tak najbardziej nie mógł uwierzyć w trzecią rzecz, jaka pojawiła się przed jego oczami.
- Co ty tu kurwa robisz? I kim ty w ogóle jesteś? Jak tu się znalazłeś? Co... - i po chwili swoich bezsensownych monologowych pytań, Kris zamknął usta, spoglądając na wychylającego się zza biurka chłopaka, w którego wielkość oczu nie uwierzyłby, gdyby ich sam nie zobaczył.
Rozdziawił szeroko swoje małe wargi, wbijając w postać przed sobą wzrok, jak w coś, co było najdziwniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zobaczył w swoim życiu.
Zamknął za sobą drzwi, próbując przekalkulować to, co się właśnie koło niego działo.
Chłopak przed nim z dość przestraszonym wyrazem twarzy zaczął podnosić się z połamanego biurka, na którym trzymał swoje szanowne siedzenie i nie oderwał od niego wzroku ani na sekundę. To, co zaintrygowało Krisa, kiedy patrzył na obcego, to fakt, że był z nim niemal równy wzrostem, ale sądząc po jego dość dziecięcej twarzy Wu Fan wiedział, że miał on nie więcej niż szesnaście, góra siedemnaście lat. No, ale czy można być aż tak wysokim, jak na ten wiek?
Pokręcił głową; po jaką cholerę on się przejmował takimi pierdołami?!
- Powtórzę: kim ty jesteś? - spytał nieco bardziej podenerwowanym tonem, zakładając dłonie na tors i wyprostował się – tak, jakby chciał tym pokazać przed chłopakiem swoją wyższość.
Chłopak tylko popatrzył na Krisa w jeszcze większym strachu i cofnął się pod szybę, która, jak wspomniano już wcześniej, była rozbita. Jego ogniste loki opadły mu na delikatną, mleczną twarz, a dłonie, dziwnie poranione i pełne lekkich zadrapań, zacisnęły się mocno na rozbitym szkle, raniąc je sobie jeszcze bardziej. Chłopak jęknął z bólu i skulił się wpół, a Kris westchnął ciężko.
Zastanawiało go, czemu ta cholerna szyba była rozbita? Jak ten chłopak tu w ogóle wpadł, skoro jego biuro znajdowało się na czterdziestym piętrze w wieżowcu?
A może on...?
Nie, to by było nienormalne, przecież on nie mógł ot tak sobie po prostu spaść z tego nieba, tym samym być tą dziwną kometą i wylądować w jego biurze. Ale z drugiej strony, jak niby dostałby się tutaj przez szybę i jeszcze ją rozbił?
Wu Fan złapał się za głowę, starając się nie przejmować tym, że coraz więcej dziwnych rzeczy działo się w jego życiu.
Normalnie, jak w filmie akcji. To co, może on jeszcze zaraz wyjmie z kieszeni nóż, zadźga go i sam przejmie tą jego jebaną firmę? W sumie to nawet byłaby fajna sprawa, przynajmniej Fan miałby wtedy spokój.
- G-gdzie ja jestem? - usłyszawszy nagle głos chłopaka, Kris rozdziawił szeroko usta.
Przecież on brzmiał jak jakiś czterdziestolatek! Co to za dziwne schizy?
Uniósł brew, tak jakby lekko zaczynając bać o swoje życie.
Nie, nie, nie, nie, nie! Kris, przesadzasz, porozmawiaj z nim!
Przykucnął przy nim, powolnym ruchem wyciągając w jego stronę dłoń, jednak z każdym jego milimetrem zbliżania się, rudzielec cofał się tak, że jeszcze chwila i wypadłby z tego okna.
- Ej, nie bój się, powiedz mi, co się dzieje. - powiedział niskim głosem Kris, próbując uśmiechnąć się w jego stronę, ale jak zwykle pokazywał się u niego jedynie grymas.
Chłopak spojrzał na jego dłoń, swoimi wielkimi oczami i przełknął głośno ślinę.
- Spadłem z nieba i trafiłem tutaj. Ja chcę do domu, gdzie ja jestem...?! Chcę wrócić na EXO Planet.
- O czym ty mówisz?!
Słysząc krzyk z gardła jasnowłosego, rudowłosy skulił się bardziej, siadając na ziemi i zaplątał dłonie dokoła kolan, i kiwał na boki tak, jakby właśnie dostał choroby sierocej. W pierwszym momencie Krisowi zrobiło się przykro, ale zdusił w sobie wszelakie emocje, zakładając na twarz maskę skurwiela. Ten chłopak zaczął go nieźle denerwować, szczególnie tym, że mówił do niego o czymś, o czym zupełnie nie miał pojęcia. Zbliżył się do niego i kiedy zacisnął mocno swoją wielką dłoń na jego głowie, szarpnął nim z całej siły, powodując jedynie to, by wstał.
- Pytam się ciebie co tu robisz?! - warknął, a chłopak zamknął z całej siły oczy.
Jakoś w te jego bajeczki o EXO Planet nie chciało mu się wierzyć.
- Uwierz mi, proszę, ja naprawdę nie wiem, co ja tu robię! Spadłem z nieba i obiłem się cały o tą szybę. Przepraszam! Puść mnie...
Kris uśmiechnął się i skinął głową.
- No jasne, że cię puszczę, ale prędzej chyba wywalając za to okno!
Dobra, z tym wyrzuceniem to żartował, ale nie mniej jednak chciał się go pozbyć. Po jakichś pięciu minutach do jego biura wpadło trzech ochroniarzy, którzy szybko zajęli się obcym chłopakiem i niemal wynieśli go z biura Wu Fana. Rudzielec jeszcze chwilę szarpał się, mówiąc, że nie ma złych zamiarów, i że nie wie, co ma ze sobą zrobić, ale nikt go nie słuchał. Jednak nawet i to na Krisa nie działało. Te pierdolone złodzieje! Już nawet przez okno im się zachciało wpadać i jeszcze mówić coś o jakichś EXO Planetach, czy innym gównie.
Westchnął ciężko i spojrzał bez uczuć na cały ten bałagan w biurze. Chyba jego sprzątaczki się z tym i do jutra nie uporają.
Zaczął rozkopywać nogami wszystkie śmieci zalegające na podłodze, kiedy oczami natrafił na coś, czego tu chyba wcześniej nigdy nie widział. Na połamanym biurku leżało czerwone, żarzące się pomarańczowym ogniem pióro. Kris uniósł brew i ujął je w palce, a co go na dodatek zaintrygowało, to fakt, że nie poparzył się tym ogniem.
- Co do... - wybałuszył oczy i spojrzał w stronę drzwi wyjściowych, skąd przed chwilą ochrona wyprowadziła tego chłopaka.
W pierwszej chwili zrobiło mu się głupio, że go tak wyrzucił, powinien z nim sobie to wszystko wyjaśnić. Przecież widział ten strach w jego oczach, a poza tym, to rudzielec nie wydawał się jakoś specjalnie groźny... chociaż, patrząc na to ogniste piórko, Kris sądził coś znacznie innego.
Usiadł na połamanym biurku, zaczynając się zastanawiać na jakich debili trafi on jeszcze w tym i tak już zepsutym świecie.

*

"Oszalałem na pierwszym spotkaniu
Gdy jestem obok, wszystko inne płynie w zwolnionym tempie
Więc proszę powiedz mi: czy to naprawdę miłość?
Dzięki miłości zapomnę ból minionych dni,
Zapomnę płacz przeszłości
Więc proszę powiedz mi: czy to naprawdę miłość?"



Ulice Pekinu po południu często bywały nieźle zatłoczone. Ludzie śpieszyli się, nawet jeżeli ich cel w danym dniu znajdował się naprawdę blisko. W sumie to każdy z się gdzieś śpieszy.
Zawsze mam wiele na głowie, jedna sprawa przytłacza drugą, które tak naprawdę często są jeszcze ze sobą nieźle zbieżne. Jednak człowiek zapomina wtedy o najważniejszej rzeczy, jaka została mu przydzielona w życiu – aby rozwijać pasję. Aby rozwijać coś, czego nikt za niego nigdy nie zrobi. Coś, czego ot tak nie będzie można pójść sobie kupić na jakimś rynku czy supermarkecie na przecenie. Miłość – można kupić, jeżeli jest ona tylko zwykłym pożądaniem; sukces, także dałoby radę, jeżeli ma się niezłe znajomości. Przyjaciół? Czemu nie, teraz każdy leci na kasę. Jednak w tym świecie istnieje również coś, co się nazywa pasją, i za to nie da się nawet największej ceny, bowiem to człowiek sam musi rozwijać.
Rozwijać mimo wszystkich przeciwności losu, bowiem coś, co się kocha, powinno być przyjemnością, a nie nakazem.

~*~

Ciągnąc za sobą wielką, czarną walizkę z szerokim, może nieco zabawnym uśmiechem przemierzał chińskie ulice, wymijając tłum ludzi, którzy o mało co by go sobą nie przygniótł. Z jedną dłonią schowaną do kieszeni czarnej, nieco może pogniecionej marynarki i ciemnym melonikiem, przykrywającym nieco podkęcone, brązowe włosy wydostał się spomiędzy tłumu, na wielki, chiński deptak, gdzie o każdej porze roku zbierały się naprawdę duże ilości ludzi, często różnorodnej narodowości. Zatrzymał się dopiero przy wielkich, murowanych, białych schodach, które prowadziły do jednego z pekińskich teatrów. Postawił koło nich walizkę, a sam usiadł na jednym ze schodków przez chwilę spoglądając na wszystko, co się działo dokoła niego.
Ludzi z każdą minutą przybywało, a to pozwalało mu tylko nabrać większej pewności siebie, ale także utrzymało w przekonaniu, że na pewno ktoś się zatrzyma przy nim i posłucha, co ma do zaoferowania.
Zdjął więc swój melonik, stawiając go na ziemi, a promienie słońca idealnie oświetlały teraz jego twarz. Brązowe włosy, kiedy tylko wydostały się spod więzienia na głowie, rozwiał przyjemny, wczesnowiosenny wiatr, a radosne oczy chłopaka uniosły się ku górze, starając się spojrzeć w słońce. Jednak niestety promienie były zbyt silne, więc pozostało mu jedynie usiąść na marmurowych schodach i wyjąć swoją miłość z tej dużej, czarnej torby.
Nazywał się Jongdae Kim, ale ze względu na to, że uważał się za artystę, lubił, jak ludzie mówili na niego Chen – był to bowiem jego pseudonim artystyczny. Odkąd skończył cztery lata, zawsze marzył, żeby zostać muzykiem. Gdzie tylko miał okazję, to śpiewał. Na urodzinach: swoich, czy cioci, pod prysznicem, w kuchni, siedząc na drzewie, niemal wszędzie, jednak niestety pojawiło się w jego życiu również parę osób, które niestety nie były przychylne tej pasji. Byli to mianowicie jego rodzice, czyli to, co zawsze.
"Zostań ekonomistą, prawnikiem, doktorem, ale na co ci ta cholerna muzyka?!" 

Za każdym razem bronili mu śpiewać, mówiąc, że z tego nie utrzyma się w życiu. Ciągłe powtarzanie, że muzyka to nie jest coś, z czego da radę się żyć, doprowadzało Jongdae do szału. I z czasem po prostu już nie wytrzymał.
"I co, myślisz, że jak wyjedziesz, to coś ci to da? Nie dasz sobie rady, a na nasze pieniądze nie masz prawa liczyć! Nie dostaniesz ani grosza! No chyba śnisz, sam sobie zgotowałeś taki los, sam będziesz pokutował za swoje błędy panie Jongdae Kim!" 

Nawet nie zauważyli, jak spakował swoje rzeczy i po prostu pewnego dnia opuścił ich dom w Korei, załatwiając sobie (nikt niestety do dziś nie wie jak) lot samolotem do Chin. Skąd zarobił? Nikt nie wiedział. A może to wina tego, że nie wracał często na noc do domu?
Jednak jak się okazało, dziwnym zrządzeniem losu znalazł się w Chinach, nauczył języka i teraz codziennie pojawia się na azjatyckim deptaku, śpiewając dla ludzi, jak taki typowy, wesoły grajek, czy też śpiewak. Załatwił sobie nawet skrzypce, bo to zdolny chłopak!
Często zastanawiał się, czy naprawdę nie powinien skończyć ze śpiewaniem i wrócić do domu, ale po pierwsze, rodzice by go wykopali na pierwszym kroku, a po drugie nie miał nic innego, czym mógłby się zająć. Rysować nie umiał, a tak to zostałby malarzem i zarabiał na obrazach, nie miał cierpliwości do ludzi, nie mógłby zostać lekarzem. Nie posiadał również tak artystycznej duszy, żeby pisać wiersze, albo wydawać książki. Pozostało mu więc śpiewanie. Ale było to coś, co kochał całym swoim sercem.
Uśmiechnął się szeroko na samą myśl, i kiedy owe skrzypce znalazły się w jego dłoniach, a oczy przymknęły, zwiedzione muzyką, grającą mu w głowie, uchylił usta, a jego struny głosowe wydały z gardła tak piękny dźwięk, jakby był aniołem, nie człowiekiem. Melodia jaką grał, była nieziemska, a jego głos tylko idealnie się pod nią pasował.
- I lost my mind... ~ - i za każdym dźwiękiem z jego krtani, coraz więcej ludzi zatrzymywało się, by wrzucić jakiś drobniak do jego kapelusza.
Inni klaskali i przypatrywali się mu z podziwem, jednak znaleźli się i tacy, co określili go mianem debila i darmozjada na pieniądze. Jednak on nie był taki, bo nie zależało mu na pieniądzach, tylko na tym, by ktoś powiedział mu, że ma naprawdę piękny głos i po prostu go docenił.
Po swoim małym występie uśmiechnął się szeroko i ukłonił, a brawa, jakie otrzymał tylko podniosły jego samoocenę.
- Jongdae "Chen" Kim, niedługo zabłysnę w świecie muzyki~! - mruknął pod nosem, śmiejąc się sam do siebie i ponownie usiadł na schodach.
Ludzie z zasięgu jego wzroku zaczęli już znikać, bowiem zbliżała się najwyraźniej pora obiadowa, a w tym czasie ulice zaczęły pustoszyć.
Jednak on nie miał zamiaru nigdzie iść. Nie miał gdzie, a poza tym nie miał z kim.
A o swoich wymyślonych przyjaciołach z dzieciństwa nie chciał nic mówić, bo cały czas, jak o tym pomyślał, to śmiał się niczym skończony debil. To były całkiem śmieszne czasy, chociaż miał wrażenie, że dalej z tego nie wyrósł. Lubił bowiem poczytać czasem jakieś komiksy o superbohaterach, czy jakichś nadprzyrodzonych zjawiskach i utwierdzać się z przekonaniu, że może jednak takie rzeczy, czy ludzie naprawdę istnieją.
Mimo wszystko, teraz inne rzeczy zaprzątały mu głowę. Miał bowiem marzenia i naprawdę chciał zrobić wszystko, by je spełnić, jednak wiedział, że będzie potrzebował pomocy, ponieważ sam tego nie dokona. Odłożył skrzypce do walizki, a sam spojrzał wesołym wzrokiem ponownie w słońce i w pewnym momencie oniemiał tak mocno, że jakby miał coś na nowo zaśpiewać, to nie zrobiłby tego.
Poczuł nagle, jak serce podskoczyło mu do gardła, a całe ciało zwiotczało i nie mógł się zupełnie poruszyć, chociaż o malutki milimetr. Usłyszał kilka krzyków, a resztka ludzi, jaka znajdowała się na deptaku, po prostu nagle się rozpłynęła. Jednak nie zwrócił na to uwagi. Jego wzrok bowiem wbity był w jeden punkt, który z coraz to większą szybkością zaczął się do niego zbliżać. Złota poświata oślepiła go tak mocnym światłem, że zasłonił sobie oczy rękoma, zapominając zupełnie o tym, żeby zacząć uciekać. Zapomniał też o tym, że umiał krzyczeć, jednak okazało się, że nic nie poczuł. Żadnego draśnięcia, podmuchu, czy chociażby uderzenia w własne ciało.
Nie ma co, ale zaskoczył się tym potwornie, więc odsłonił swoje oczy i nagle po prostu coś chyba stanęło mu w krtani. Żadnego oddechu, pisku, czy głosu. Nie wydobył z siebie nic.
Okazało się bowiem, że poświata, która jeszcze chwilę temu pędziła w jego stronę z zawrotną prędkością, zniknęła, rozpływając się w jednym, dość dużym punkcie na ziemi. Jongdae otworzył szeroko usta i drżącą dłonią pomógł sobie wstać ze schodów. Podszedł bliżej. Powoli, spokojnie, i...
- Ja pierdolę... - ciche przekleństwo uciekło z jego ust, a potem upadł na ziemię, czołgając się do tego właśnie punktu na kolanach. Punktu, który okazał się być człowiekiem, a do tego chłopakiem.
Jongdae złapał się za głowę, rozglądając szybko, czy przypadkiem nikt tego nie widział i złapał nieznajomego w pasie ciągnąc go powoli na schody. Ułożył jego głowę na swoich kolanach i zaczął wpatrywać z niedowierzaniem. Jakim cudem ludzie mogą spadać z nieba i jeszcze nie zrobić sobie krzywdy?! Chłopak bowiem nie posiadał żadnej rany na swojej mlecznej, prawie nienaruszonej niczym skórze, a przydługa, brązowa grzywka zaczesana na bok, zakrywała jego prawe oko.
Zamrugał kilka razy oczami, próbując wmówić sobie, że to wszystko mu się śni, jednak chyba się przeliczył.
NO, ALE JAK LUDZIE MOGĄ SPADAĆ Z NIEBA?!
A może on był jego aniołem, czy jakimś przeznaczeniem?
Od razu kiedy o tym pomyślał, to chcąc lub też nie, zarumienił się, bowiem ów chłopak urodą nie grzeszył.
Westchnął ciężko; nie chciał się teraz nad tym wszystkim głowić.
Musiał mu przecież pomóc!
Ułożył chłopaka na chodniku, jego głowę wciąż trzymając na swoich kolanach i gładził lekko palcami jego miękkie włosy. Uśmiechnął się delikatnie, kiedy nagle nieznajomy otworzył oczy. Chen widząc to uśmiechnął się wesoło, machając do niego ręką.
- O, obudziłeś się, wszystko w porządku? Jak masz na imię, nieznajomy? - ten zaś przeciągnął się z grymasem i skrzywił niemal niewidocznie.
- Junmyeon... Suho.. ja... co się stało...? 
"Suho."
Kiedy tylko Suho kompletnie skojarzył fakty, i to, co się z nim w aktualnym momencie działo, niemal w trybie natychmiastowym uciekł z kolan Jongdae, patrząc na niego w przerażeniu. Cofnął się o kilka kroków, upadając pośladkami na ziemię, jednak widząc, że Chen cały czas się uśmiechał, uniósł brew.
- Kim ty jesteś? - spytał chłopaka, a ten tylko roześmiał się ponownie.
- Mam na imię Jongdae i po prostu sobie śpiewam. Nie wiedziałem, że ludzie potrafią spadać z nieba. Jesteś aniołem? - zażartował, zbliżając się powoli do zdezorientowanego Suho.
Ten tylko pokręcił głową i przez pierwszą chwilę nie mógł oderwać od tego drugiego wzroku. Spojrzał potem na swoje dłonie, nie dowierzając, że jeszcze był cały. Czyżby udało mu się przetrwać upadek z podróży z EXO Planet i jeszcze żyć? Westchnął cierpiętniczo i ponownie uniósł głowę, kiedy nagle wielka fala czerwonych pląsów zalała jego policzki. Jongdae bowiem był zbyt blisko niego i poza tym zbyt szeroko się uśmiechał.
- To kim jesteś, jak nie aniołem? - spytał śpiewak i posłał mu szczery uśmiech.
- Ja... jestem z innej planety...
Chen rozdziawił szeroko usta.
- Ty chyba sobie żarty stroisz? Owszem, jesteś całkiem ładny, ale żeby od razu być z innej planety... Kiepski tekst na podryw, Suho~ - roześmiał się, widząc kolejne pomidory na twarzy nowo poznanego chłopaka. - Ale fajnie, witam na Ziemi!
Nie miał nigdy jakichś specjalnych hamulców, by mówić o czymś naprawdę szczerze, no a przecież musiał przyznać, że ten aniołek, co aniołem jednak nie był miał w sobie coś, co od razu przykuło jego uwagę, i sprawiło, że naprawdę się nim zainteresował. Lubił też facetów i jakoś specjalnie się z tym nie krył.
Junmyeon zaś nie mogąc znieść tego beztroskiego zachowania chłopaka przed nim od razu zmienił temat, pytając o coś, co Jongdae od razu się spodobało.
- Kiedy leciałem, słyszałem piosenkę, to ty śpiewałeś?
Chen uśmiechnął się szeroko i pokiwał głową.
- Ładnie... Masz... Bardzo... Ł-ładny głos, Jong...
- Jongdae, ale mów mi Chen. Będzie łatwiej. - dopowiedział za niego Koreańczyk, widząc, że zaczął coś się gubić w słowach. - Mam ci ją zaśpiewać jeszcze raz?
Suho uniósł brew, ale na jego twarz wyskoczył szeroki uśmiech, więc pokiwał tylko głową, a drugi chłopak jedynie złapał mocny oddech w płuca, spojrzał na niego przez sekundę dziwnie kocim wzrokiem i zaczął po prostu śpiewać, wydobywając z głębi siebie wszelkie możliwe uczucia:



"Oszalałem na pierwszym spotkaniu
Gdy jestem obok, wszystko inne płynie w zwolnionym tempie
Więc proszę powiedz mi: czy to naprawdę miłość?
Dzięki miłości zapomnę ból minionych dni,
Zapomnę płacz przeszłości
Więc proszę powiedz mi: czy to naprawdę miłość?(...)"

 

- Idealnie, śpiewaj dalej...
Jongdae widząc tą fascynację w oczach nowo poznanego chłopaka aż się gotował w środku ze szczęścia. Tak bardzo brakowało mu tego, żeby ktoś docenił go właśnie w taki sposób i jeszcze kazał śpiewać dalej. A tu jednak proszę, marzenia się spełniają, i to do tego jeszcze anioł je spełnił!
Uśmiechnął się szeroko i poczochrał dłonią ślicznie ułożone, brązowe włosy Suho, który na samą tą czynność lekko rozdziawił usta w szoku, od razu opuszczając głowę. Tu uczucie było... naprawdę dziwne, ale przyjemne.
- Jeżeli będziesz chciał, mogę ci zaśpiewać tą piosenkę jeszcze nie raz, Junmyeonnie~ - powiedział niskim, ale tak bardzo przyjemnym głosem Jongdae, że chłopak aż przymknął oczy z wrażenia.
Nikt wcześniej nigdy nie zdrabniał tak jego imienia, więc naprawdę to było niesamowicie cudowne uczucie.
Jednak po chwili te słowa dotarły do niego w głębszym znaczeniu, a do tego, kiedy na nowo ujrzał twarz Jongdae tak blisko swojej aż odsunął się od niego z cichym jękiem i zaczął biec w jakimś nieznanym mu kierunku.
- Spotkamy się kiedy indziej, teraz nie mam zbytnio czasu, Chen, ale chętnie posłucham twojego śpiewu! - krzyknął na odchodnym, ale nie uciekł daleko.

Schował się po prostu za stojącym za rogiem budynkiem, próbując opanować nagły atak szybkiego oddechu na jego płuca i mocno bijące w piersi serce. Rumieńce z jego twarzy nie chciały zniknąć, a opuszczona głowa i zaciśnięta mocno ręką na własnej piersi i koszulce powodowała, że zagubił się w tym wszystkim jeszcze bardziej.
Nie wiedział dokładnie, jak miał to opisać, ale czuł się dość przyjemnie.
Tylko dlaczego, kiedy za każdym razem pomyślał o Jongdae, jego serce na nowo waliło w piersi jak szalone, a gorąc zalewał całe jego ciało?
No cóż, chyba ta podróż od świata do świata spowodowała, że się pochorował, tylko ciekawe czy na głowę, czy na coś innego.
Westchnął cicho. 
 "Chen."
A potem znów się zarumienił, ale mimo wszystko uśmiechnął.
A co do samego Jongdae, to teraz aż mu się przyjemniej śpiewało. Wielki uśmiech gościł na jego twarzy, kiedy powtarzał na nowo słowa tej samej piosenki i co i raz zerkał z stronę, w którą chwilę temu uciekł Junmyeon. On... ten chłopak miał coś w sobie, co w ogóle nie pozwalało mu wyjść z głowy Jongdae, ale jak widać, jemu nawet to pasowało.
Roześmiał się wesoło, wydobywając z krtani kolejny, piękny, wysoki ton:


"Oszalałem na pierwszym spotkaniu (...)
Więc proszę powiedz mi: czy to naprawdę miłość?"

11 komentarzy:

  1. Przewspaniały rozdział, mam niedosyt, potężny niedosyt.
    Taki uroczy Junmyeon...ahhh
    Zostaw go ukesiem, zostaw go ukesiem, zostaw go ukesieeeemm... Jest taki słodki...
    Uwielbiam to opowiadanie, chociaż to dopiero początek, ale jest Suho-jest seks! albo impreza... mniejsza.

    Pisz szybciutko kolejne rozdziały i dodawaj, ale proooooszęęę, dużo Suho!

    #Ahh, te moje uzależnienia...#

    OdpowiedzUsuń
  2. What is love - uwielbiam tą piosenkę.!!! i to bardzo <3 Masz rację wyszedł ci rozdział i to bardzo.!!! Czekam na nexta ;p

    OdpowiedzUsuń
  3. Oooo rzeczywiście SŁODKIE! <33
    Odkąd Exo wydali MAMA mam na nich psychofazę, ale muszę przyznać, że bardziej mi się podobają opowiadania w których jest zmianka o ich mocach (chociaż te z wilkołakami też kocham). Wydaje mi się, że ty też planujesz bardziej rozwinąć ten wątek. Na pierwszy rzut oka widać, że mogą tu być dwa paringi (a nawet jeśli to też masz w planie to więcej).
    Trochę się wkurzyłam na Krisa - no jak mógł ich nie zatrzymać. Liczyłam, że ich spotkanie będzie wyglądać trochę inaczej. Za to Chen i Suho (to taki słodki paring) na prawdę wiedzą, jak zacząć znajomość. Podoba mi się, jak stworzyłaś postać Chen`a. Jest taki pełen życia i kieruje się swoim własnym sercem. Coś mi się wydaje, że tego właśnie brakuje Krisowi, ale nie bez powodu stworzyłaś tak dwie różne postacie, a ja chcę ten powód poznać.
    Nie mogę się doczekać dalszych części. :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze. W końcu się wezmę za siebie i skomentuję już bez szantażów ♥

    Większą część mojej opinii poznałaś na gg, więc nie wiem co mogę tu jeszcze powiedzieć. Rozwalająca sytuacja KrisYeola. Yeol wpadający przez okno i rozpierdalający na pół biurko ♥ i bezcenna reakcja Krisa. Tratatata, biedny Virusek no! Nie wie skąd się wziął, nie zna miasta ani Ziemi, a ten go wywala na zbity pysk T-T
    SUCZEN MOJE NOWE OTP ♥
    Cudowny, słodki, słodko-słodki, słodkawy, przesłodki, za słodki, przesłodzony CUKIERRRR ~
    Uważaj, bo nabawię się próchnicy i przez Ciebie będę musiała pójść do tego strasznego monstra zwanego dentystą T-T i będę cierpieć. Chociaż dla nich to warto pocierpieć.
    Jak gdzieś widziałam: JEST SUHO JEST SEKS, tzn. IMPREZA ♥

    ,, Mam na imię Jongdae i po prostu sobie śpiewam '' ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne i niecierpliwie czekam na kolejny rozdział! Uwielbiam oryginalne paringi(własnie na takie liczę i mam nadzieję, że się na tobie nie zawiodę). :D A jak na razie wyczuwam, że Chen i Suho będą moim ulubionym wątkiem.
    Na marginesie nie wyobrażam sobie jak Suho mógłby się nie zakochać w Chenie po tym jak zaśpiewał mu tak piękną piosenkę. <3 Wgl sama postać Jongdae sam miód i cukier, ale właśnie dlatego podoba mi się jeszcze bardziej. :DD
    Ciekawa jestem jak dojdzie do zapoznania się kolejnych par i jak akcja się rozwinie, dlatego zapewniam, że wytrwale będę śledzić tą wielopartówkę. <333

    OdpowiedzUsuń
  6. *^* Boże tak bardzo fajne XD Strasznie mi się spodobało jak chłopaki zlatywali na ziemię, przynajmniej Suho sobie nic nie zrobił... A Chanyeola musiało boleć :/ Widząc pairing ChenHo aż mi uśmiech na twarzy zawitał, bo nigdy takiego nie czytałam XD No cóż ciekawe jakie kombinacje jeszcze wymyślisz~ Krótko mówiąc CUDEŃKO od którego wszystko staje się różowe! Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział i życzę dużo weny :D
    N~

    OdpowiedzUsuń
  7. Część z SuChen (tak, Suczę Krisu xD) mnie totalnie oczarowała *Q*

    Bosze, to było cudowne ><
    Sama sytuacja, gdy śpiewał mu tak tą piosenkę skojarzyła mi się z jakąś sceną z romansidła, ale to, że Suho spadł z nieba dało to, że to nie było tak zwyczajne xD
    Suho uke, ke? Taki uroczy :3

    Chcę więcej takich momentów w tym opowiadaniu >3:C

    ~Di

    OdpowiedzUsuń
  8. *Q* Kocham cię!! SuCHen <3 SuChen <3 SuChen <3 Uwielbiam >///< Kurcze strasznie mnie tu urzekł ten uliczny grajek. Po prostu, strasznie mi to pasuje na JongDae. Kris jak zawsze zgrywa niedostępnego... Ale to też cały Krisiek. Musze przyznać, że strasznie mi się podobała ta część! Jest rewelacyjna! ALe zrozum... Wolę SuChena! Tak trudno znaleźć dobre opowiadanie o tym paringu TT^TT. ŻYYYYCZĘ DUUUUUUUUUUUUUUUZIOOOO WENY i idę czytać dalej <3

    TsukiKira

    OdpowiedzUsuń
  9. Boze kocham cię *o* SuChen <3 Błagam pisz więcej o nich ^^ Życzę duuzo weny do pisania, idę czytać następne <33

    OdpowiedzUsuń
  10. Po pierwsze, ogłaszam, że jesteś jedną z lepszych autorek FF o EXO, jednak sądziłam to od dawna, ale teraz po prostu mówię głośno :) Szybko przeczytałam ten rozdział i stwierdzam POWAŻNIE, że dalej zacznę czytać, jak odrobię lekcje...
    Życzę Ci weny, bo jestem zadowolona, a kiedy dokończę next rozdziały stworzę bardziej rozbudowany komentarz :) Obiecuję! :3
    Kumiko ~

    OdpowiedzUsuń

Layout by Miharu