Tytuł: Siedem dni - Day six.
Typ: Seria "one-shot"
Gatunek: angst
Paringi: BaekYeol
Ostrzeżenia: patrz 'gatunek'
Długość: 1891 słówNotka autorska: Dobra, nie mam nic do powiedzenia... Po prostu się napisało i się opublikowało.
I ten, dodaję po namową Juliette, oraz Saichan. Kurna, dziewczyny, policzymy się kiedyś. <3 Nawet nie mogę Was w niepewności utrzymać, bo mam zbyt miękkie serce. XD
Nie no, cieszcie się, mam nadzieję, że się podoba. A ostatni part.... może w weekend. <:
O końcówkę.. a zresztą! XD
Day
six
Wyszło
tak, że w końcu Baekhyun nie przespał całej nocy. I tu nawet nie
dlatego, że cały czas męczył go okropny katar i kichał co chwilę,
tylko jego matka wciąż nie dawała mu spać, dobijając się i
szarpiąc paznokciami za drzwi. Kiedy już przymykał oczy, usłyszał
pukanie, krzyki i psychopatyczne śmiechy rodzicielki. Wołała go,
prosiła by wyszedł, a on dalej siedział niewzruszony na łóżku,
zastanawiając się, jak może wydostać się przez zabite deskami
okna.
Oczy
niemalże same opadały mu na dół, ale wiedział idealnie, że nie
może zasnąć, bo wtedy nie będzie już tak bezpieczny, jak
dotychczas (chociaż tak szczerze, czy odkąd tu zawitał, to miał
jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa?). I na takim obrocie spraw
zeszła mu się prawie cała noc.
*
Wzdrygnął
się, kiedy usłyszał głuche piszczenie swojego telefonu, więc
niewiele myśląc podsunął się na podłogę, podłączając go do
ładowarki. Zmęczonymi oczami wodził po każdym najmniejszym
zakamarku pokoju, i dziwił się, że nagle, ot tak po prostu
uderzenia kobiety zaprzestały wydawania dźwięków. A może
odpuściła? Zamknął powieki już prawie zapadając w sen, kiedy
głuchy łomot, jaki odbił się nagle w jego uszach udało mu się
usłyszeć na samym dole. Rozszerzył powieki, stając na baczność
i uderzając się przy okazji głową o półkę wiszącą nad
własnym łóżkiem. Jęknął cicho, a przez jego głowę kłębiły
się teraz najgorsze myśli.
Co ta chora osoba planowała?
Co ta chora osoba planowała?
Kolejne
piętnaście minut dłużyło mu się niemiłosiernie długo.
Siedział i nasłuchiwał, czy przypadkiem na dole nie dzieje się
nic dziwnego, bowiem cisza, jaka ponownie zapadła, zaczęła go
denerwować. Westchnął cicho, czując, jak boli go całe ciało,
kiedy okazało się, że ponownie za drzwiami zaczęły rozlegać się
kroki. Im dłużej ich słuchał, tym głośniejsze się stawały, a
to oznaczało tylko, że jego matka zaczęła się zbliżać.
Przestraszony podniósł się z łóżka i podbiegł prędko do
jednej z szafek, szukając czegoś, czym mógłby rozwalić drewna w
oknach (nie pytajcie, czemu nie zrobił tego wcześniej, nie
wiadomo), jednak nic nie wpadło mu w ręce.
-
Baekhyunnie, śpisz? Chodź, zajmij się mamusią, bo miała w nocy senny koszmar... - zacięła na chwilę i zaczęła się psychicznie
śmiać – że jej synek chciał ją zostawić. Odejść. Na zawsze.
Poczuł,
jak wnętrzności zaczęły niemal grać mu w organizmie niezły
koncert i robiło mu się słabo. Drżącymi dłońmi szukał czegoś
w swoich półkach, ale na daremno, kiedy nagle przypomniało mu się,
że ostatnio robił remont w pokoju.
Niczym
lew skoczył do szafy z ubraniami i wetknął tam głowę, którą
już mu niemal rozsadzało. Usłyszał skrzypienie i dziwne huki.
Zakręciło mu się w głowie, jednak znalazł to, co chciał. Złapał
w dłonie młotek, wyskakując prędko z szafy i biegnąć bez tchu w
stronę okna. Wdrapał się na drżących kończynach na parapet,
młotkiem uderzając z impetem w drewno, które powoli, ale jednak
skutecznie rozpadało się na części.
-
Baekhyunnie... - wydawało mu się, że czuł oddech matki na swoim
karku.
Drewna
puściły, a Baekhyun zrobił sobie dosłownie sekundę odpoczynku.
Odchylił lekko głowę w tył, a to, co tam zobaczył, pozwoliło
mu, by na nowo dostać potwornej siły i starać się otworzyć okno.
Jego matka stała za nim w działającą piłą w dłoni. Urządzenie
huczało, wbijało się swoim hałasem w skrzywdzony umysł Koreańczyka, a oczy kobiety pełne obłędu i wyglądające
jakby nie posiadały białek ocznych, przeszywały jego biedne ciało
na wskroś.
Wrzasnął
całą mocą, jaką przez swój głos posiadał w płucach, a z jego
krzykiem, dłonie chłopaka otworzyły obie szyby. Niczym w amoku
wdrapał się na dłoniach jeszcze wyżej, kiedy nagle poczuł, jak
coś złapało go za kostkę.
-
Wracaj do mnie... synu... wracaj... bądźmy... - siła w dłoniach
kobiety była nieopisana.
Wierzgnął
kończynami, za podporę dla dłoni obierając sobie jako obiekt
okno, a kopnięcie, jakie wykonał, idealnie odepchnęło od niego
kobietę.
Potknął
się jeszcze, kiedy wspinał się na okno, ale to nie było ważne.
-
Baekhyun! - wyjrzał za okno – BAEKHYUN!
I
skoczył.
*
Co
sił w nogach biegł bocznymi alejkami seulskiego miasta, nawet nie
patrząc, że wpadał na ludzi. Nie widział przed oczami nic, prócz
potwornej twarzy swojej psychicznej matki. Płakał, ale biegł. Przez
deszcz nie widział kompletnie nic, ale biegł. Dusił się ze
zmęczenia, ale biegł. Chyba nawet odechciało mu się spać. Nie
przejmował się padającym deszczem. Kilka osób, jakie zetknęły
się z jego pędzącym ciałem, wylądowały na ziemi w kałuży, ale
Baekhyun nie przeprosił. Nie miał na to czasu.
Miał
szczęście, że jego upadek z okna złagodziły krzaki i nie zrobił
sobie specjalnej krzywdy. Teraz jedynym jego miejscem podroży był
psychiatryk. Nie miał przecież gdzie indziej pójść. Zaczęło
już porządnie świtać – jak dobrze, że zaczynał się weekend.
Widać, że Seul dudnił życiem nawet o czwartej rano.
Kiedy
zatrzymał się przed szpitalem, było grubo po szóstej. Co robił
przez dwie godziny? Odpoczywał. Zatrzymał się pod jakimś suchym
miejscem i po prostu zrobił sobie dwugodzinną drzemkę, bo
wiedział, że dłużej tak nie pociągnie.
Westchnął
ciężko i powoli zaczął wspinać się po bramie na górę. Miał
nadzieję, że Chanyeol nie będzie zły, że starszy go nie
odwiedził, ale sprawy w jego życiu chyba mówiły same za siebie.
Postukał
lekko pięścią w klatkę piersiową, po czym starając się
przywdziać na twarz wesoły uśmiech uroczego chłopca, przekroczył
próg psychiatryka, kierując się od razu do sali szpitalnej
Chanyeola.
Szkoda
tylko, że nie usłyszał, jak główne drzwi trzasnęły z porządnym
hukiem, a wycie wilków nieopodal zagłuszyło padający deszcz.
*
Biegł
przez nieoświetlone korytarze, na których jedynym źródłem światła
były błyski, jakie wywoływała pałętająca się na zewnątrz
burza. Co z tego, że była już godzina ósma rano – ciemne,
burzowe chmury, spowiły mrokiem cały Seul. Woda kapała z jego
ciała na podłogę zostawiając mokre ślady odcisków butów i
kropel deszczu na posadzce. Łapczywie łapał oddech, trzymając się
smukłymi palcami za koszulkę w okolicy serca, póki nie natrafił
na tak dobrze znane mu drzwi.
Zatrzymał
się, prawie potykając o śliską nawierzchnię, tuż koło sali, w
której leżał Chanyeol, ale ostatecznie, by wybronić się przed
upadkiem, oparł się dłońmi o framugę drzwi.
Uśmiechnął
się nieśmiało, widząc Chanyeola siedzącego w zupełnej ciemności
ciszy na szpitalnym łóżku. Wsunął się powoli do pomieszczenia
zapalając światło, i kiedy ponownie zobaczył, że Park nawet nie
drgnął, kiedy starszy się tu pojawił, trochę się zmartwił.
A
może naprawdę był na niego zły, że nie pojawił się u niego
wczoraj?
Podszedł
do szpitalnego łóżka rudzielca nieco niepewnie, ale starał się
nie pokazywać mu, że czegoś się boi.
-
Cześć Channie... dzisiaj przyszedłem wcześniej, bo wczoraj nie
miałem jak tego zrobić. Wiesz, miałem dużo spraw na głowie, poza
tym moja mama, ona... - zaciął się zarzucając rękę za głowę,
ale kiedy spoglądał na wyższego, a ten nic nie powiedział,
zasmucony spuścił głowę nerwowo przymykając powieki. -
Przepraszam.
Ale,
hej. W sumie niepotrzebnie go przepraszał, przecież to było jego
życie i mógł z nim robić, co tylko chciał! Jednak... Jednak z
drugiej strony, Baekhyun i tak czuł się przez swoje zachowanie źle,
bo nie chciał, żeby Park się na niego obraził. W końcu w jakimś
stopniu mu na nim zależało. W końcu przecież się w nim zakochał.
-
Channie... - zaczął nieśmiało, pełnym żalu spojrzeniem chcąc
nakłonić Chanyeola, by zerknął na niego chociaż kątem oka. -
Nie mogłem przyjść tylko wczoraj, ale dzisiaj już jestem! I
zostanę z tobą, jak najdłużej się da!
Jednak
nawet na to Chanyeol już nie zareagował. Baekhyun zasmucił się
jeszcze bardziej i odwrócił się na pięcie, wychodząc do
pobliskiej, szpitalnej łazienki. Zapalił światło, a kiedy stanął
przed lustrem i spojrzał na swoje odbicie, nie mógł uwierzyć, że
to był on. Oczy podkrążone, dwudniowy makijaż jeszcze trzymał
się na jego oczach i do był tego cały przemoczony. Szybko zmył z
siebie wszystko, co mu przeszkadzało i wrócił do pokoju, chcąc na
nowo porozmawiać z Parkiem. Jednak jego już tam nie zastał.
Łóżko
było puste, a uchylone szeroko, szpitalne okno skrzypiało, owiewane
smętnym i głośnym wyciem zimnego wiatru.
Baekhyun
zadrżał, okręcając się migiem dokoła własnej osi, jednak w
żadnym najmniejszym kącie pokoju nie znalazł nawet śladu po
Chanyeolu. A może wyszedł do łazienki? No jeszcze czego! Przecież
by go tam spotkał, bo do toalety damskiej nie wchodził!
Powoli
podszedł do łóżka młodszego chłopaka, i jak wielkie było jego
zaskoczenie, kiedy zauważył, że jakaś karteczka leżała porwana
na łóżku w strzępy. Jakoś tak wydawało mu się, że było to
właśnie zdjęcie, przez które dwa dni temu dostał niemal
palpitacji serca i wypłakał wszystkie swoje łzy
Uśmiechnął
się na tą myśl dziwnie rozpromieniony i powolnym, acz nieco
pewniejszym ruchem niż wcześniej wysunął się z pokoju Chanyeola,
wyruszając na poszukiwania wymienionego wcześniej chłopaka.
Przy
okazji zwiedzi sobie lepiej szpital, bo jakoś nie miał na to
okazji.
-
Gdzieś ty mi poszedł, Chanyeol-ah... - mruknął pod nosem kręcąc
głową na boki i ponownie wtopił się w ciemność, jaka zalała
szpitalny korytarz.
Nie
widział go nigdzie. Korytarz, jakim szedł wydawał się niczym
tunel – prawie, że nie miał końca. Baekhyun w sumie nawet nie
zaglądał do innych, otwartych sal, jego podstawowym celem był
teraz Chanyeol. Może i trochę ciężko mu się chodziło w
kompletnej ciemności, ale jakoś nie zwracał na to uwagi. Ważne,
że przez błyski mógł dojrzeć cokolwiek.
Po
jakimś czasie, gdy przeszedł spory kawałek szpitala, jego uwagę
przykuły trzy stojące koło siebie, otwarte drzwi. Gdy podszedł do
nich powoli, nie widział nic w środku. Ciemność była tak mocna,
że aż zaczęły boleć go oczy.
-
Chanyeol-ah, jesteś tu? Nie chowaj się, przede mną... - wyszeptał
drżącym głosem, podsuwając się do środkowych drzwi, które jako
pierwsze rzuciły mu się w oczy. Nie wiedział czemu. Po prostu. -
Channie...
Odpowiedziała
mu głucha cisza, więc Baekhyun w środku poczuł, jak kości
zaczynają mu się skręcać z bólu. Atmosfera nie była wcale ani
trochę przyjemna, a to wszystko do tego zdawało się dla niego
przytłaczające. Widząc przed oczami jedynie ciemność, już miał
cofnąć się, by przemierzać korytarze dalej, jednak poczuł, jak
ktoś wepchnął go z całej siły do pomieszczenia. Krzyknął długo
i głucho z łomotem upadając przed siebie. Myślał, że upadnie na
posadzkę, ale okazało się, że miał zderzenie ze... szczotkami? No
tak, ktoś sobie robił z niego jaja i wrzucił go do zachowanka.
Przestraszony
od razu się odwrócił, chcąc wyjść na zewnątrz, jednak kiedy
złapał klamkę i pociągnął za nią, okazało się, że zamek był
zamknięty. Przełknął głośno ślinę, zaczynając dłońmi z siłą
uderzać w drewniane drzwi, jednak na nic to się mu nie zdało. Im
mocniej szarpał, tym bardziej się denerwował.
Czyżby
to Chanyeol go zamknął? Nie, on by nie mógł mu tego zrobić. Nie
on! Nie Channie!
A może...?
A może...?
Coraz
bardziej zaczął się denerwować, coraz bardziej wariował, coraz
mocniej się trząsł, z coraz większą siłą uderzał o drewniane
drzwi zachowanka.
-
CHANNIE! - warknął, jednak, odpowiedziała mu cisza. Padł
wycieńczony na podłogę tuż koło jakichś kartonów, i kiedy
poczuł, że nie miał siły ani na funkcjonowanie, ani na płacz,
oparł się głową o coś, co znajdowało się z tyłu i tak ze
zmęczenia zmorzył go sen, że w sekundę zasnął.
*
"Była
sobie para zakochanych. Kobieta i mężczyzna. Przyszedł taki dzień,
że kobieta urodziła dziecko i kompletnie nie wiedziała jak się
nim zająć. Siedziała skulona i płakała razem z maleństwem, a
ojciec głowił się, co miał począć. Kiedy kobieta oszalała i
stała już z nożem nad małym ciałkiem, poczuła dłonie na
ramionach.
-
Daj mu siedem dni. Niech się chociaż wyśpi, jest takie piękne. Ma
piękne oczy i śliczną cerę.
-
Siedem?
-
Tak.
I
tego siódmego dnia dziecko zginęło z nożem wbitym w małą pierś.
Ale nikt po nim nie płakał."
Tak miękkie serce, ale i tak nic na mnie zrobisz. Nienawidzę cię bo skończyłaś w takim momencie, a jak go zabijesz to ja zabiję chyba ciebie T.T nie bawię się tak, ale końcówka mi się podoba tylko błagam przestań myśleć jak psychopata bo to aktualnie moja działka jakbyś zauważyła. Matko, nie wytrzymam do ostatniej cześć. Jak dobrze mieć cię obok ♥
OdpowiedzUsuńPS. Chciałam się do czegoś przyczepić, ale zrobiłaś mnie w konia i nie mogę tego zrobić. :c
No to teraz już wiem, dlaczego miałaś takie wątpliwości, co do ostatniego akapitu. Muszę ci powiedzieć, że bardzo dobrze, że go napisałaś...
OdpowiedzUsuńGdy to czytałam, przeszło mi przez myśl, że może Park, to tylko zjawa i to on był tym dzieckiem, które matka zabiła? ...
Nie wiem.
Każdy mój komentarz pod twoimi postami będzie tak wyglądał? Tak jakoś nieskładnie to piszę -.-.
No więc... Muszę ci powiedzieć, że porównanie
'Bacon skoczył niczym lew...' (wybacz, piszę z pamięci) rozbawiło mnie. Z drugiej strony było idealne do tej sceny. W końcu, to była ta jego pieprzona matka...
Uhh...
Chciałabym ją zabić ;_;
Rozjuszyło mnie stwierdzenie, że Bacon nie ma dokąd pójść...
A mój Sehun...?
On tam pewnie nadal biedny przeżywa złamane serce :'(
Park...
Coś ty zrobił Baconowi? Jestem pewna, że to właśnie on schował go w tym schowku! Czy to nie oczywiste, że chce go zabić? Nadal jednak w głowie pokazują mi się słowa, które mówił do tamtej opiekunki... 'Baekhyun jest mój, dziwko...' (znów z pamięci, wybacz <3)
Czy to cokolwiek znaczy?
Już sama nie wiem, czy to skończy się źle, czy dobrze...
Miesza...
No i jak się spodziewałam - znów mam z emocji zimne ręce *.* . Ubóstwiam to uczucie! Ledwo co ruszam palcami po klawiaturze! O.o
Dzięki Ci, o wielka UNNI, że wstawiłaś ten rozdział, bo jest zacny ! xD
A tak wgl... To nie mogę się zdecydować który z Twoich rozdziałów 'siedmiu dni' Jest moim ulubionym. Chyba wszystkie...
Uh...
Zrobię se chyba herbatki na uspokojenie, bo mam zaróżowione policzki z przejęcia... O.o
Juliette...
PS.: Jak zwykle mój komentarz jest jak jedna wielka kopalnia moich myśli... O.o
O ja pierdziele, ale ty mi ryjesz mozg. XD Ale szczerze? Kocham cie za to. Jako jedna z niewielu potrafisz doprowadzic mnie samym takim opowiadaniem do tego, ze zapominal jak sie normalnie funkcjonuje. I chce ci za to bardzo pogratulowac, bo to nie jest latwe. Mam nadzieje, ze innym rowniez zrobilas/robisz/zrobisz wode z mozgu tym ostatnim rozdzialem i innymi fanfikami. :3
OdpowiedzUsuńKOCHAM , KOCHAM , KOCHAM ,KOCHAM CIĘ :3 To jest świetne xD Naprawdę masz talent do pisania , Czekam na ostatni rozdział ? z nadzieją że będzie jeszcze lepszy :33 .
OdpowiedzUsuńbardzo fajnie się czytało; D
OdpowiedzUsuńDobra, rozdział jest i co dalej? Bliżej koniec, buuu :<
OdpowiedzUsuńTe zakończenie jest boskie. Zakochałam się *_* Boshe, tylko mi teraz nie mów, że jeden z nich zginie, albo coś. Ale z drugiej strony, to będzie bardziej ekscytujące i zaspokajające, jeśli chodzi o moją, jakże skromną osobę. Dobra, nie ważne :P
Ta matka jakoś mnie denerwuje. No nic, weny, kochana, weny!
Blackey.
PS. Wybacz, że moje komentarze są jakie są, ale ostatnio nie potrafię nic porządnego napisać.
Zrobiłaś sie brutalna Krisusie. Co sie stało z Krisem przeżywającym każdą śmierć bohatera ? Kogo jak kogo, ale Ciebie o napisanie czegoś takiego nigdy bym nie posądziła.3.
OdpowiedzUsuńCzemu ja tego w dzień nie potrafię czytać?! Czułabym sie bezpieczniej .3.
To wszystko jest takie sjsbdksksjsbs, że cholera jasna by Cię wzięła .3.
Co mi sie rzuciło w oczy, to to, że przy określaniu czegoś często używasz 'niezły', a mnie to jakoś irytuje _3_ jest tyle słów, które mogłabyś wybrać zamiast tego .3.
Wybacz, postaram sie już nie miewać u Ciebie zaległości .3.
~Baek